Historia projektu budowy rurociągu naftowego z Odessy nad Morzem Czarnym do Płocka i Gdańska jest długa i... niedokończona. Wiele wskazuje jednak na to, że ostatnio to przedsięwzięcie wreszcie nabiera realnych kształtów. Pierwszym sygnałem było rozszerzenie składu udziałowców Sarmatii, spółki powołanej do realizacji przedłużenia rurociągu z Brodów do Adamowa przy granicy polsko-białoruskiej, o firmy z Azerbejdżanu (SOCAR), Gruzji (GOGC) i Litwy (Klaipedos Nafta).
Drugi dobry znak to ogłoszenie przetargu na studium wykonalności tego projektu, który rozstrzygnięty został w kwietniu tego roku. Do końca listopada ma ono odpowiedzieć na większość pytań kluczowych dla realizacji inwestycji. W tym to jedno, zdecydowanie najważniejsze: czy to się będzie opłacać.
Matematyka i polityka
Jedną z najważniejszych wątpliwości, związanych z budową przedłużenia rurociągu, jest niepewność co do potencjalnych źródeł ropy, która miałaby trafi ć do rurociągu w Odessie. Wielu ekspertów sceptycznie podchodzi do możliwości budowy nowego odcinka rurociągu ze względu na brak wśród udziałowców Sarmatii spółki z Kazachstanu.
- Bez Kazachstanu nie będzie po prostu wystarczająco dużo ropy, którą można by tłoczyć do Europy, żeby zapewnić efektywność tego przedsięwzięcia - mówił nam Maciej Gierej, były prezes Nafty Polskiej. Jego zdaniem, azerski SOCAR może skierować maksymalnie do 15 mln ton ropy rocznie do terminalu nad Morzem Czarnym, skąd mogłaby ona trafi ć do rurociągu w Odessie, natomiast dla opłacalności tego projektu potrzeba od 25 do 40 mln ton ropy, którą bez problemu mógłby zapewnić jedynie Kazachstan.
- Bez Kazachstanu projekt przedłużenia rurociągu Odessa-Brody do Polski pozostanie przedsięwzięciem czysto politycznym, a nie gospodarczym - uważa Gierej. W jego opinii, jeżeli rząd będzie utrzymywał, że projekt ma powstać w oparciu o przesłanki ekonomiczne, a nie polityczne, to bez udziału Kazachstanu raczej nie ma szans, żeby się on domknął finansowo.
A czy z samych tylko powodów politycznych rurociąg może powstać, jeżeli udziałowcy Sarmatii będą dostatecznie zdeterminowani? - Oczywiście, istnieje taka ewentualność, ale wówczas nigdy nie będzie pewności, że rurociąg będzie wykorzystywany zgodnie z założeniami jego pomysłodawców - zastrzega Maciej Gierej.
Innego zdania jest Marcin Jastrzębski, prezes Sarmatii, który przekonuje w rozmowie z "Nowym Przemysłem", że po wybudowaniu przedłużenia rurociągu do Polski nie powinno być problemu z zapełnieniem go ropą, także tą pochodzącą z Kazachstanu.
- Oczywiście, w pełni zdajemy sobie sprawę z faktu, że udział kazachskiej ropy jest warunkiem pożądanym sukcesu tego przedsięwzięcia, choć w moim przekonaniu nie jest on warunkiem niezbędnym - uważa. Według niego wcale nie musi to jednak oznaczać wejścia KazMunaiGazu w skład udziałowców. - Czysta matematyka pokazuje, że w rejonie Morza Czarnego jest zbyt dużo ropy z Kazachstanu, żeby jej droga była zamknięta dla naszego rurociągu - przekonuje.
Szef Sarmatii tłumaczy, że Kazachstan ma spore kłopoty z efektywnym eksportem ropy, czego dowodem jest choćby to, że zdecydował się na transport części swojej produkcji drogą kolejową nad Bałtyk, na budowę stoczni nad Morzem Czarnym, która miałaby produkować tankowce, czy na zakup udziałów terminalu naftowego Batumi w Gruzji.
- Sytuacja jest analogiczna jak przed budową rurociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan. Przed jego otwarciem Kazachstan odżegnywał się od korzystania z tej drogi transportu, a dziś kazachska ropa płynie także tą drogą - mówi prezes Jastrzębski.
W jego opinii w Kazachstanie najskuteczniejsza jest polityka faktów dokonanych.
- Dopóki projekt jest w fazie zamierzeń, Kazachstan woli nie składać żadnych deklaracji, żeby niepotrzebnie nie drażnić Rosjan, jednak po wybudowaniu rurociągu rozmowa będzie zupełnie inna - uważa.
Zapewnienie odpowiedniej wielkości dostaw to jednak dopiero pierwszy z warunków opłacalności tego przedsięwzięcia.
- Pozostałe dwa to firmy skłonne do odbierania surowca przesyłanego tą drogą oraz rozsądne koszty transportu, przekładające się na konkurencyjną cenę ropy - wymienia Maciej Janiec, analityk firmy Reakkt. Jego zdaniem, nagłośniony ostatnio pomysł zbudowania od podstaw nowej rafinerii w Brodach może świadczyć o tym, że na Ukrainie obawiają się, że bez tego dodatkowego zakładu przerabiającego ropę płynącą z Odessy spełnienie drugiego warunku może wcale nie być takie proste, jak mogłoby się wydawać.
- Pamiętajmy, że ropa rosyjska jest tania i jest mało prawdopodobne, aby ta płynąca z basenu Morza Kaspijskiego mogła być tańsza. Dodatkowo większa jej część dostarczana jest na mocy kontraktów długoterminowych, których zerwanie nie wchodzi w grę - mówi ekspert.
Warunkiem zrealizowania inwestycji jest jej opłacalność - co do tej tezy nie ma wątpliwości również Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos. - Będziemy zainteresowani zakupem ropy z tego rurociągu, oczywiście pod warunkiem, że będzie ona konkurencyjna cenowo - zastrzega.
Jest to tym ważniejsze, że w ciągu ostatnich 2-3 lat znacząco zwiększyły się koszty materiałów i wykonania takiej inwestycji, zwłaszcza stali. Obecnie koszty budowy ok. 250-kilometrowego odcinka z Brodów do Adamowa przy granicy polsko-białoruskiej, w miejscu, gdzie granicę przekracza istniejący rurociąg "Przyjaźń", szacowane są na ok. 400 mln dol. Znacznie więcej niż jeszcze kilka lat wcześniej.
Bezpieczeństwo kosztuje
Eksperci zastrzegają jednak, że w przypadku tej inwestycji kwestie ekonomiczne są nierozerwalnie splecione z kwestiami politycznymi. A z politycznego punktu widzenia ten rurociąg jest niezwykle istotny jako element dywersyfi kacji dostaw ropy do Polski.
- Trzeba tu brać pod uwagę dwa aspekty - stricte gospodarczy, związany także z bezpieczeństwem energetycznym oraz dotyczący współpracy z Ukrainą - ocenia Włodzimierz Karpiński, poseł PO, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Skarbu Państwa.
Według niego, sukces tej inwestycji pokaże, że w konkretnych przedsięwzięciach biznesowych istnieje możliwość porozumienia z Ukrainą, a to z kolei uwiarygodni nas w oczach Unii Europejskiej jako rzecznika Ukrainy w Europie. Z tych powodów część specjalistów przyznaje, że odbiorcy ropy mogą być skłonni zapłacić "premię" za bezpieczeństwo energetyczne w postaci nieco wyższej ceny ropy, przesyłanej z Odessy do Polski.
- Pamiętajmy jednak, że Rosjanie, jak dotąd, wywiązują się ze wszystkich swoich zobowiązań, istnieje także wentyl bezpieczeństwa w postaci Naftoportu, za pośrednictwem którego można w razie potrzeby sprowadzić drogą morską nawet do 30 mln ton ropy rocznie - mówi Maciej Janiec. Według niego, trzeba by zatem wykazać, jakie jest ryzyko zaburzeń dostaw ropy z Rosji w przyszłości i oszacować, ile jest warte to ryzyko. Dzięki temu można by wyliczyć szacunkową wysokość wspomnianej "premii".
- Dzisiaj to ryzyko wydaje się niewielkie, a więc i niewiele droższą ropę polskie firmy mogłyby być skłonne kupować z nowego rurociągu - przekonuje analityk. Ostateczna decyzja w sprawie budowy przedłużenia rurociągu Odessa-Brody do Polski powinna zapaść w ciągu najbliższych kilku miesięcy, jeszcze przed przekazaniem spółce Sarmatia studium wykonalności projektu, które do listopada powinna wykonać wyłoniona w kwietniu w przetargu firma Granherne. Jednakże jeszcze przed tą decyzją Sarmatia rozpoczęła przygotowania do tej inwestycji.
- Zaczynamy przygotowania do zdobycia wszystkich uzgodnień i pozwoleń niezbędnych do rozpoczęcia prac, jako że procedury są skomplikowane i czasochłonne, a spółka planuje, że budowa ruszy w przyszłym roku - mówi Marcin Jastrzębski.
Szef Sarmatii jest optymistą i jest przekonany, że prowadzone obecnie analizy ostatecznie potwierdzą sens ekonomiczny tego przedsięwzięcia. Gdyby budowa odcinka ukraińsko-polskiego rurociągu Odessa-Broby zgodnie z założeniami spółki rozpoczęła się w przyszłym roku, pierwsze dostawy surowca z rejonu Morza Kaspijskiego mogłyby mieć miejsce już w 2011 roku.
Wiadomo, że Sarmatia będzie zabiegała o kredyty na tę budowę w EBOR i EBI, bo projekt służy dywersyfi kacji dostaw ropy do Europy i ma poparcie Komisji Europejskiej.
Potencjalni odbiorcy ropy to nie tylko rafinerie ukraińskie i polskie (a także należące do Orlenu zakłady w Możejkach na Litwie i w Czechach), ale również rafinerie niemieckie, odbierające dzisiaj ropę z rurociągu "Przyjaźń".