Klimat zagraża polskiej chemii

Pakiet energetyczno-klimatyczny stawia wyzwania także przed polską chemią. Konkurencyjność branży zostanie wystawiona na ciężką próbę. Czy przedstawiciele krajowych przedsiębiorstw w poszukiwaniu konkurencyjnych projektów inwestycyjnych będą musieli wyjść poza granice Polski?

Pakiet energetyczno-klimatyczny to dobrowolne "opodatkowywanie" kolejnych sektorów przemysłu w Europie, w sytuacji kiedy, akurat w przypadku chemii, konkurencja wyraźnie rośnie w siłę, nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale również w Afryce - zauważa Paweł Jarczewski, prezes Zakładów Azotowych Puławy. Jego zdaniem, w coraz większym stopniu doświadczamy okrążania Europy przez konkurencję dysponującą tanim surowcem.

- W tej sytuacji wiele wskazuje na to, że polskie firmy chemiczne, jeśli będą chciały być konkurencyjne, będą musiały realizować swoje projekty inwestycyjne poza Europą - dodaje prezes Puław.

Podobnego zdania jest Jerzy Marciniak, prezes Azotów Tarnów. - Tania energia elektryczna na przykład w Arabii Saudyjskiej czy Katarze prowokuje do tego, żeby budować tam fabryki w oparciu o nasze licencje - mówi.

Podkreśla przy tym, że szkoda miejsc pracy, które mogłyby powstać w Polsce, ale trudno nie skorzystać z takiej okazji, jeżeli na przykład budowa instalacji do produkcji POM jest kompletnie nieopłacalna w Polsce, a zdecydowanie "składa się" finansowo w krajach arabskich.

Cel: mniej emisji

Jerzy Majchrzak, dyrektor Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego, zwraca uwagę na swego rodzaju hipokryzję dużych europejskich firm chemicznych, które z jednej strony popierają ostre ograniczenia emisji zapisane w Pakiecie energetyczno-klimatycznym, a z drugiej strony otwierają kolejne zakłady chemiczne poza Europą. Tymczasem Michael Hepp, prezes polskiego oddziału firmy BASF, największego światowego koncernu chemicznego, przyznaje, że nie da się chronić klimatu lokalnie czy regionalnie.

- Pakiet energetyczno-klimatyczny Unii Europejskiej ma sens jedynie wówczas, jeśli jest to pierwszy krok, za którym pójdą inne wielkie światowe rynki, takie jak Stany Zjednoczone, Indie, Rosja czy Chiny - uważa. - Nie da się tego robić jedynie w Europie, bo inaczej coraz bardziej masowe przenoszenie produkcji poza Europę stanie się po prostu nieuniknione - dodaje. Nie oznacza to jednak, że polskie przedsiębiorstwa z sektora chemicznego rozkładają ręce i przestają walczyć o utrzymanie konkurencyjności w wyniku realizacji Pakietu energetyczno-klimatycznego.

- To rzeczywiście ogromne wyzwanie, ale jestem przekonany, że mu podołamy - zapewnia Ryszard Kunicki, prezes Grupy Chemicznej Ciech.

Według niego, Ciech już dzisiaj wdraża szereg projektów, które mają pomóc sprostać zapisom Pakietu. Takim projektem o charakterze innowacyjnym jest na przykład kompletna modernizacja elektrociepłowni w zakładach sodowych w Janikowie i w Mątwach, która ma się zakończyć do 2011 roku.

- Dzięki tej modernizacji emisja CO2 na jednym piecu zmniejszy się o ok. 17 tys. ton rocznie, a piece są trzy - informuje prezes Ciechu.

Inny tego typu projekt to zagospodarowywanie popiołów, które we współpracy z właścicielem cementowni znajdą zastosowanie właśnie w cementowniach.

- Zagospodarujemy w ten sposób nawet 190 tys. ton popiołów rocznie, z czego ok. 20 tys. ton będzie można ponownie wykorzystać do spalania. Koszt tego projektu to ponad 300 mln zł - poinformował Kunicki.

Z kolei Cezary Możeński, dyrektor Instytutu Nawozów Sztucznych w Puławach, przekonuje, że podstawowym zadaniem w ramach walki o Pakiet energetyczno-klimatyczny i tzw. czystą chemię jest redukcja generowania CO2 przez zakłady chemiczne. - Trzeba zatem w drodze badań zwiększyć efektywność energetyczną procesów chemicznych. To niewątpliwie kosztowne zadanie, ale chyba nie bardziej niż inwestowanie olbrzymich środków w sekwestrację podziemną CO2 - przekonuje.

Gdzie te surowce?

Ambitne plany redukcji emisji gazów cieplarnianych w Europie to nie jedyny problem krajowego sektora wielkiej chemii. Kolejnym jest dostępność podstawowych surowców do produkcji.

- Idziemy w stronę stabilnej platformy energetycznej. Jeżeli mówimy o projekcie zgazowania węgla, to nie chodzi tylko o to, żeby mieć tani gaz. Chodzi również o to, żeby zapewnić sobie stabilność dostaw tego surowca - przekonuje Paweł Jarczewski. Według niego, stabilność dostaw gazu ziemnego ze Wschodu pozostawia wiele do życzenia, bo zawsze coś się dzieje albo na linii Gazprom-Białoruś, albo między Gazpromem a Ukrainą.

- Pokusiliśmy się nawet o wyliczenie, ile nas te problemy w ostatnich latach kosztowały - dodaje prezes Puław i jednocześnie... zastrzega, że nie może upublicznić tej kwoty.

Jego zdaniem, inwestycja w zgazowanie węgla to budowa pewnej stabilności energetycznej, choć jej realizacja nie oznacza jeszcze, że spółka będzie cały czas w świetnej pozycji konkurencyjnej w odniesieniu na przykład do firm z Bliskiego Wschodu. Za gaz i tak Puławy będą płaciły drożej niż podmioty z tamtego regionu.

Podobnego zdania jest Krzysztof Jałosiński, prezes Zakładów Azotowych Kędzierzyn.

- Dla polskiej chemii istotne jest, podobnie zresztą jak dla firm europejskich, aby energetyka w ich działalności była traktowana jako cel sam w sobie - uważa.

- Każdy z nas próbuje się uniezależnić od energetyki i dostawców surowców i w Tarnowie akurat w przypadku gazu to się nam udało - informuje Jerzy Marciniak.

Tarnowska spółka znajduje się w tej uprzywilejowanej sytuacji, że w okolicach Tarnowa i na Podkarpaciu znajduje się zaazotowany gaz ziemny, w tamtym rejonie nikomu niepotrzebny.

- Na dzisiaj ok. 40 proc. zużywanego przez nas gazu to właśnie gaz ze źródeł lokalnych, dostarczany do zakładu bezpośrednim rurociągiem. Na mocy podpisanej przez naszą spółkę umowy z PGNiG do końca 2011 roku lub najpóźniej w pierwszym kwartale roku 2012 już 70 proc. zużywanego przez nas gazu będzie pochodzić ze źródeł lokalnych - mówi prezes Azotów Tarnów.

Według niego, pozwoli to w ogromnym stopniu uniezależnić spółkę od polityki gazowej i ewentualnych problemów z dostawami gazu ziemnego zza wschodniej granicy.

Idziemy w dobrą stronę

- Z radością konotuję, że dzisiaj dwie duże firmy analizują poważne projekty z zakresu gazyfikacji węgla. To jest pozytywny sygnał, że polski przemysł chemiczny próbuje się dostosować do nowych wyzwań gospodarczych - uważa Maciej Gierej, wiceprezes spółki Mennica Metale Szlachetne, były prezes Nafty Polskiej.

Według niego, polski przemysł powinien się bardzo szeroko rozglądać po świecie, bo to pozwoli właściwie adresować procesy inwestycyjne. Gierej przekonuje, iż wcale nie jest powiedziane, że polska chemia musi produkować surowcowo i masowo, a raczej powinna się nastawiać na coraz wyższy poziom przetwarzania, bo ma znakomitą kadrę, świetnie przygotowaną do prowadzenia tak skomplikowanych procesów.

- Brakuje odpowiedzi na pytanie, jak zbudować rozwiązania i bazę do tego, żeby ta grupa inżynierów mogła przetwarzać tę materię zgodnie ze swoimi kompetencjami, uzyskując za to najwyższe poziomy marż - przekonuje były szef Nafty Polskiej.

W jego opinii, dyskusja o gazyfikacji, czyli o tym, aby zmienić bazę surowcową, jest pierwszym elementem do tego, żeby przeadresowywać niektóre procesy inwestycyjne, szczególnie tam, gdzie i tak będzie konieczny proces odnawiania dzisiejszej bazy produkcyjnej.

- Proszę pamiętać, że każda instalacja chemiczna ma swój okres eksploatacji. To, czy następna instalacja powinna być lokowana w tym samym miejscu, będzie zależało między innymi od powodzenia gazyfikacji węgla i uzyskanego z tego procesu gazu syntezowego - podkreśla Gierej. Jego zdaniem, ważna jest obrona rozwiązań podejmowanych na bazie ekonomicznej i merytorycznej, a nie politycznej, czego polska chemia już kilkakrotnie doświadczała.