Kto w kolejce do kryzysu?
W krótkim okresie kryzys finansowy i gospodarczy nie grozi większości krajów. Są jednak takie gospodarki, które muszą zacząć działać, by odsunąć groźbę załamania w długim okresie. Dla nich priorytetem jest rozwiązanie problemów strukturalnych, które są najgroźniejsze - uważają eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) w kwartalnym raporcie o globalnych finansach.
Fundusz, który jest zwykle ostrożny w wydawaniu sądów, tym razem otwarcie przyznaje, że chociaż kryzys gospodarczy w ciągu najbliższego kwartału nam nie grozi, trzeba zrobić wszystko, by nie dopuścić do jego wybuchu w przyszłym roku. Jego przyczyną może być przede wszystkim rosnące zadłużenie krajów rozwijających się.
Gospodarki wysokiego ryzyka
Pierwsze w kolejce do załamania są gospodarki Ameryki Południowej. Od grudnia ub.r. to region, który przysporzył inwestorom najwięcej trosk. W grudniu niewypłacalność ogłosiła Argentyna. W lipcu kłopoty z płynnością finansową miał rząd Brazylii i tylko natychmiastowa interwencja MFW uchroniła kraj od bankructwa. Fundusz udzielił Brazylii rekordowej pożyczki - 30 mld dol.
Dlaczego większość krajów Ameryki Południowej jest podatna na załamanie finansowe? Łączy je zależność od kredytów MFW - bez pieniędzy Funduszu nie byłyby w stanie obsługiwać zadłużenia. Jest jeszcze jedna wspólna cecha - Brazylia, Argentyna i Urugwaj mają problemy strukturalne, których rozwiązanie nie będzie polegało tylko na wpompowaniu w gospodarkę kolejnych gigantycznych sum od zagranicznych kredytodawców.
W Argentynie po kryzysie finansowym nastąpiło całkowite załamanie gospodarcze - stopa bezrobocia sięgnęła 22 proc., tempo wzrostu PKB oscyluje w okolicach zera. Kraj nadal negocjuje z MFW przyznanie pieniędzy na wyjście z kryzysu, ale Fundusz spogląda na Buenos Aires niechętnie. Dopóki nie będzie tam wzrostu gospodarczego, kraj pozostanie na czarnej liście inwestorów i będzie podatny na odpływ kapitału, co może oznaczać kolejne kłopoty, a w dłuższej perspektywie nawet kolejny kryzys.
Wprawdzie prezydent Eduardo Duhalde zarezerwował w przyszłorocznym budżecie 4 mld dol. na obsługę zobowiązań zagranicznych, ale nie wiadomo, czy wykorzysta je na ten cel. Argentyna potrzebuje pieniędzy przede wszystkim na uspokojenie społeczeństwa (np. wypłatę zasiłków dla bezrobotnych).
Oficjalne założenia budżetu na przyszły rok są bardzo optymistyczne: tempo wzrostu PKB ma wynieść 3 proc., stopa inflacji powinna sięgnąć 26 proc. Nadwyżka budżetowa ma sięgnąć 2 proc. PKB. Według ekspertów MFW gospodarce, która po kryzysie się nie rozwija, będzie bardzo trudno osiągnąć takie wskaźniki. Wprawdzie krajowi udało się uniknąć hiperinflacji po uwolnieniu peso i waluta ta się deprecjonuje - co pomoże eksporterom - ale jego głównym partnerem handlowym jest m.in. Brazylia, która sama ma kłopoty. Zdecydowanej poprawy na razie nie widać, również niestabilność polityczna powoduje, że Argentyna jest rynkiem niepewnym, na którym nowi inwestorzy pojawią się nieprędko.
Brazylii na razie udało się zażegnać kryzys płatniczy - uratowały ją pieniądze z Funduszu. Ale nie rozwiązuje to problemu zadłużenia, a dług publiczny sięga w tym kraju 250 mld dol. Poza tym przyznanie pieniędzy przez Fundusz wiąże się z przestrzeganiem wyśrubowanych kryteriów planu naprawy gospodarczej. Oznacza to, że w przyszłym roku Brazylia musi osiągnąć przynajmniej 3,75 proc. kwartalnego wzrostu produkcji przemysłowej i wypracować nadwyżkę budżetową w latach 2004 i 2005.
Czy to możliwe? Tak, ale osiągnięcie ambitnych celów wymagać będzie m.in. zacieśnienia polityki fiskalnej, co może uniemożliwić osiągnięcie żądanego tempa wzrostu gospodarczego. Jeżeli nie będzie założonych wyników gospodarczych, Fundusz może wstrzymać pieniądze pomocowe i... scenariusz argentyński - choć na razie mało prawdopodobny - jest możliwy.
Brazylię czekają wkrótce wybory prezydenckie, w których faworytem jest Luiz Inacio Lula da Silva. Lula głośno mówił o możliwości zawieszenia spłat zagranicznych kredytów, gdy dojdzie do władzy, a to spowodowałoby potężne zamieszanie, ucieczkę inwestorów i gospodarczy chaos w całej Ameryce Południowej.
Cierpi też mały Urugwaj, czerpiący dochody głównie z eksportu towarów rolnych i turystyki. Kraj sprzedaje dobra przede wszystkim sąsiadom - Brazylii i Argentynie. Jeżeli tam sytuacja będzie zła, gospodarka Urugwaju nie będzie się rozwijać.
Niekorzystną sytuację pogłębia dodatkowo fakt, że większość długu krajów Ameryki Południowej jest denominowana w dolarach. Przy deprecjacji tamtejszych walut względem dolara zwiększa to koszty jego obsługi i dodatkowo utrudnia wyjście z trudnej sytuacji.
Kryzysami - choć nie z powodów finansowych - zagrożone są też kraje, których gospodarka oparta jest na produkcji i eksporcie jednego lub grupy surowców. To najczęściej państwa słabo rozwinięte, których wpływy uzależnione są całkowicie od poziomu cen surowców na rynkach światowych: Etiopia (eksportuje kawę), Burkina Faso (kakao), Syria (bawełnę). Jeżeli ceny będą niskie, gospodarki te mogą mieć poważne kłopoty.
Nie powinno to jednak wpłynąć na postrzeganie rynków rozwijających się jako takich. To kraje zbyt małe, by zmienić opinię analityków o rynkach wschodzących. W dużo lepszej sytuacji są eksporterzy surowców energetycznych: ropy, gazu ziemnego, metali szlachetnych. Ceny ich są wysokie, kraje te więc zarabiają.
Azja trochę lepsza
Natychmiastowego kryzysu nie należy się spodziewać w Azji - twierdzą zgodnie analitycy. Po załamaniu w 1997 r. większość krajów już doszła do siebie - Indonezja, Malezja, Tajlandia i Korea Południowa na razie dość dobrze dają sobie radę.
Korea już w ub.r. zakończyła spłatę 58 mld dol. dla MFW, które pożyczyła w czasie załamania z 1997 r. Indonezja stale ma 133 mld dol. długów, ale szybki proces prywatyzacji spowodował napływ zagranicznego kapitału długoterminowego, co odsuwa groźbę załamania. Tajlandia powinna w tym roku zanotować 4-proc. wzrost gospodarczy.
Sytuację krajów azjatyckich może pogorszyć wojna USA z Irakiem. Wtedy wzrosną ceny ropy - to dobre wiadomości dla Indonezji, która produkuje paliwa, ale bardzo złe dla np. Korei Południowej i Tajlandii. Te kraje kupują praktycznie wszystkie surowce energetyczne z zagranicy i wzrost ich cen spowoduje spowolnienie wzrostu gospodarczego. Czy może wywołać kryzys? Raczej nie, ale konsekwencje wojny mogą być poważne. Również z powodu spadku wpływów z turystyki, która np. dla Tajlandii jest istotnym źródłem dochodu.
Martwić może przede wszystkim kondycja Japonii i USA - głównych odbiorców produktów, jakie eksportują te kraje, a także siedziba koncernów, które w tych krajach mają swoje montownie i fabryki. Jeżeli Amerykanie i Japończycy nie zanotują poprawy, gospodarkom azjatyckim będzie bardzo trudno dynamicznie rosnąć.
Azji nie powinno natomiast grozić załamanie walutowe, jakiego doświadczyła w latach 90. Kursy większości walut zostały uwolnione i nie poddają się one tak łatwo spekulacjom jak na początku kryzysu w 1997 r. Wartość indyjskiej rupii wzrosła o 16 proc. w stosunku do dolara w ciągu pierwszego półrocza, południowokoreański won jest wart o 9 proc. więcej od dolara. Kryzys azjatycki wynikał nie tyle z niemożności obsługi zadłużenia, ale ze słabości systemu bankowego w tych krajach, co pozwoliło kapitałowi krótkoterminowemu odpłynąć z rynków, powodując załamanie kursów walut.
Poza tym kraje Azji mają lepsze notowania u analityków i ich zadłużenie jest w większości wyrażone w walutach narodowych, a nie w dolarach (odwrotnie niż w Ameryce Południowej).
Rynek wschodzący, który jest wielką niewiadomą dla analityków, to Turcja. Od półtora roku walczy ona z kryzysem - jak na razie skutecznie. Dokładne wypełnianie planu naprawy gospodarczej opracowanego w porozumieniu z MFW jak na razie gwarantowało napływ pieniędzy pomocowych. Po ustąpieniu (na początku sierpnia) ministra gospodarki Kemala Dervisa realizacja planu ratunkowego stanęła pod znakiem zapytania. Jeżeli kolejny rząd wyłoniony po wyborach parlamentarnych nie będzie chciał współpracować z MFW, sytuacja może się pogorszyć. Fundusz wstrzyma wypłaty pieniędzy, a wtedy nie wiadomo, czy Turcja poradzi sobie z obsługą zadłużenia zagranicznego.
Kryzys jeszcze nie, ale...
Krajem, którego sytuacja najbardziej martwi ekonomistów, jest Japonia. Ten wzór dynamicznego rozwoju już od ponad dziesięciu lat nie może dać sobie rady ze słabnącym tempem wzrostu gospodarczego. Wysokość długu publicznego dawno przekroczyła już ekonomiczne normy - wynosi on aż 4,97 bln dol. To prawie 40 razy więcej niż roczne PKB Polski! Zadłużenie Japonii przekracza 140 proc. rocznego PKB tego kraju i jest najwyższe wśród państw rozwiniętych. Jeżeli wydatki nie zostaną ograniczone, za pięć lat sięgnie on 200 proc. PKB.
Japonia przez ostatnią dekadę starała się ożywić gospodarkę przez inwestycje państwowe. Rząd Japonii nie może się jednak uporać z redukcją wydatków i musi pożyczać coraz więcej. Choć załamanie finansów publicznych nie grozi Japonii z dnia na dzień, ekonomiści ostrzegają: zbyt wysoki dług przy obecnym słabym wzroście jest niebezpieczny. Zauważyły to agencje ratingowe, które systematycznie obniżają oceny japońskich obligacji rządowych, co oznacza, że powoli tracą do nich zaufanie.
Poważnym problemem Japonii jest też niewydolny sektor bankowy, obciążony złymi długami - obecnie są one szacowane na ponad 43 bln jenów (362 mld dol.) i stale rosną, pomimo ostrych kryteriów udzielania kredytów wprowadzonych przez banki. Dlaczego? Z powodu zastoju gospodarczego coraz więcej firm ma kłopoty i nie może spłacać swych zobowiązań, a to dodatkowo spowalnia gospodarkę. Jeżeli Japonia nie jest pierwszym kandydatem do kryzysu, na pewno można ją nazwać gospodarczym hamulcem świata.
Tam będzie dobrze?
Zdaniem ekonomistów poza krajami wysokiego ryzyka są i takie, w których inwestycje nie powinny przynieść strat. To przede wszystkim rozwinięte gospodarki europejskie, w szczególności te należące do strefy euro. Choć tempo wzrostu nie jest w nich oszałamiające, prognozy są stabilne, a systemy finansowe - zdrowe.
Bardzo dobre oceny zbierają również rynki wschodzące, takie jak Rosja, Chiny i Indie. Gospodarka Rosji po zapaści w roku 1998 już doszła do siebie, a wysokie ceny ropy i gazu dają nadzieję na dalszą poprawę sytuacji. Spada inflacja, kraj ten również terminowo reguluje swe zobowiązania międzynarodowe.
Indie i Chiny to obecnie kraje o największym potencjale rozwoju, dysponujące znacznymi rezerwami na rynku pracy, a przez to tanią siłą roboczą.
-
Bill Gates zachęca do "korzystania z życia". Wymienił pięć rad
-
USA jednak nie zbankrutują? Jest "gorzkie" wstępne porozumienie
-
Ta kobieta ma nietypową pasję. "To jest bardzo wciągająca dyscyplina"MATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Regulacje unijne wyeliminują wynajem krótkoterminowy "na czarno"
-
Stopy procentowe mogą zacząć spadać. Glapiński wskazuje możliwą datę
- Urzędnik państwowy zgubił telefon w wodzie. Kazał opróżnić zbiornik
- Mateusz Morawiecki porównał sztuczną inteligencję do noża
- Kto zarabia najwięcej? W jednym z miast średnia to ponad 10 tys. zł
- Na 27 godzin złączą siły z AI, by pomóc ludziom. Nad czym będą pracować?
- Szef Gabinetu Prezydenta RP o "lex Tusk". Co zrobi Andrzej Duda?