Czy małe jest piękne?

Stare powiedzenie "duży może więcej" sprawdzało się dotąd w elektronice. Cóż, większe urządzenia na ogół mają lepsze parametry użytkowe niż te małe, choćby ze względu na większą liczbę możliwych do pomieszczenia układów scalonych. Jednak to określenie "małe jest piękne" przyświecało rzeszom inżynierów. Do czasu

Od 30 lat klawiatura i ekran nie maleją, jeśli nie liczyć takich zabiegów jak wprowadzenie płaskich ekranów LCD. Podobnie wielkie pudło, w którym znajduje się komputer, jest wciąż tym samym wielkim pudłem o okropnej kremowej kolorystyce. I, niestety, zagraca biurko. Leniwi producenci mają swój standard płyty głównej i tego nie zmieniają. Może sądzą, że i tak komputery stacjonarne zostaną wkrótce wyparte przez notebooki.

Z kolei telefony komórkowe przed kilkoma laty osiągnęły wielkość paczki papierosów i również przestały maleć. Zaoferowano w nich bowiem nowe usługi oparte na przekazie obrazu, dodając energożerne kolorowe wyświetlacze. Nie mogą być one jednak zbyt małe w dobie multimedialnych wiadomości MMS i zbliżającej się wideofonii, a nawet transmisji sygnału telewizyjnego do komórki. Wyświetlacze należałoby wręcz powiększać. Innym problemem jest klawiatura, której nie da się już bardziej zmniejszyć. Niektórzy producenci tylko denerwują użytkowników, wypuszczając na rynek komórkowe supermaleństwa. Takich telefonów, jak T600 Sony-Ericsson, V3688 Motoroli czy Nokie 6100 i 8210, nie są w stanie obsłużyć ludzie o grubszych palcach. Na dobrą sprawę z klawiatury należałoby korzystać za pomocą szpilki. Oczywiście producenci tłumaczą się pokrętnie, że kierują takie aparaty do szczupłych pań. W porządku. Tylko niech ktoś spróbuje szybko znaleźć taki dzwoniący telefonik w przepastnej kobiecej torebce wypełnionej różnymi u użytecznymi rzeczami...

Dawno, dawno temu miniaturyzacja postępowała bardzo szybko. Pierwszy komputer, stworzony w latach 40. na uniwersytecie w Pensylwanii - ENIAC, zajmował powierzchnię 140 m kw. i ważył 30 ton. Jego 18 tys. lamp elektronowych i 1,5 tys. przekaźników pobierało prąd o mocy 150 kW. Lampy elektronowe w komputerach zastąpiono wkrótce potem tranzystorami i półprzewodnikami, zaś w latach 70. układami scalonymi. I komputer można już było śmiało postawić na stole.

Współczesne komputery przenośne, choć znacznie różnią się od swego protoplasty Osborne1 ważącego 12,5 kg, wciąż mogą przyprawić właściciela o niezły ból pleców. Na początku lat 90. pojawiły się - co prawda - komputery naręczne (palmtopy). Daleko im jednak do możliwości zwykłego komputera i trudno sobie wyobrazić wygodne pisanie na nich czy surfowanie po internecie. Kiedy pojawią się zwijane ekrany, komputery będą mniejsze, ale i tak tylko podczas przenoszenia, a nie używania.

Znaleźliśmy się w momencie krytycznym miniaturyzacji. Powody zastoju nie są jednak natury technologicznej. Nie stoi nic na przeszkodzie, by urządzenia elektroniczne stały się jeszcze mniejsze. Stałyby się jednak niewygodne w korzystaniu. Stoimy przed przełomem, koniecznością przedefiniowania na nowo rzeczy i standardów, do których się przyzwyczailiśmy. Czy potrzebujemy telefonu w formie prostokątnego pudełka, dopasowanego do kształtu dłoni? Czy dzwoniąc musimy wybierać numer? Czy można obyć się bez klawiatury komputera w sytuacji, gdy wiele osób zatraciło niemal umiejętność pisania ręcznie? Dlaczego by nie sterować urządzeniami głosem?

Telefon komórkowy czy komputer mógłby bez trudu osiągnąć wielkość dzisiejszego aparatu słuchowego lub nawet zostać ukryty wewnątrz ucha i połączony z nerwem słuchowym. Numer rozmówcy lub inne polecenie użytkownik wypowiadałby wówczas... w myślach. A co z wymianą baterii? Nie byłoby problemu, bo aparat pobierałby energię z ciała użytkownika. Może kiedyś stałby się urządzeniem biochemicznym mieszczącym się w jednej komórce ("nasza komórka mieści się w komórce" - co za wspaniały slogan reklamowy!). Można by też wykorzystać uzębienie, którego używanie wyłącznie do jedzenia i obgryzania paznokci, jest ogromnym marnotrawstwem. Niedawno Brytyjczycy skonstruowali taki... zębofon, urządzenie wielkości plomby z wibratorem i odbiornikiem fal radiowych. Płynący z niego dźwięk trafia do ucha wewnętrznego, wprawiając uprzednio w rezonans kość skroniową. I wszystko świetnie słychać.

Producenci mogą teraz zaryzykować i wprowadzić na rynek supermałe urządzenia, zatrudniając specjalistów od marketingu, którzy będą wmawiać konsumentom, że są one "w porzo" i "trendy". Czy taka miniaturyzacja stanie się jednak rzeczywistością? Śmiem wątpić.

Ludzie nie kupują urządzeń elektronicznych tylko dla ich użyteczności. Gadżet nie może stać się niewidoczny, bo... przestanie być gadżetem. Po co ci nowa komórka co roku, jeśli nie możesz się nią chwalić? No bo przed kim pochwalić się maleńkim gadżetem schowanym głęboko w uchu bądź w uzębieniu? Przed dentystą?