Duńczycy dzień przed referendum w sprawie przyjęcia euro

27 września 2000 r. Moses Hanson kilka razy dziennie pokonuje 1,5-kilometrową trasę wokół parlamentu. Na plecach niesie trzymetrowy krzyż. - Chodzę i modlę się. Mam nadzieję, że dzięki moim modlitwom więcej ludzi narysuje grubą kreską krzyżyk obok ?nie? na kartach do głosowania - tłumaczy

Duńczycy dzień przed referendum w sprawie przyjęcia euro

27 września 2000 r. Moses Hanson kilka razy dziennie pokonuje 1,5-kilometrową trasę wokół parlamentu. Na plecach niesie trzymetrowy krzyż. - Chodzę i modlę się. Mam nadzieję, że dzięki moim modlitwom więcej ludzi narysuje grubą kreską krzyżyk obok "nie" na kartach do głosowania - tłumaczy

O nie, to czterdzieści tysięcy głosów w plecy - jęczy Anders Panum Jensen, widząc w gazecie ogłoszenie przeciwników przystąpienia Danii do euro.

29-letni wysoki blondyn, szef duńskiego Ruchu Europejskiego, od kilku miesięcy prowadzi jedną z największych kampanii na rzecz zastąpienia korony wspólną europejską walutą. Choć w tej samej gazecie kilka stron dalej jest opłacona przez jego organizację reklama euro, nie ma wątpliwości, że przeciwnicy zdobyli tutaj punkt. - To wyjątkowo niebezpieczne ogłoszenie. Gra na największych obawach Duńczyków - tłumaczy Jensen. Na czytelników spoglądają z gazety europejscy przywódcy: Romano Prodi, Gerhard Schroeder, Wim Duisenberg. Każdy z nich, dzięki umiejętnie dobranym cytatom, mówi to samo - wspólna europejska waluta to tylko krok ku dalszej integracji Starego Kontynentu. A tego właśnie Duńczycy boją się najbardziej...

W ostatnich dniach przed czwartkowym referendum na temat przystąpienia Danii do euro trwa walka o każdy głos. Według najnowszych sondaży eurofobów i eurofilów jest prawie tyle samo. We wtorek Gallup dawał tym pierwszym czteroprocentową przewagę. Inne ośrodki badania opinii przewidywały jednak, że więcej Duńczyków zagłosuje na "tak".

Za przystąpieniem do euro jest rząd i większość partii politycznych. Przeciw opowiada się skrajna prawica i lewica. Agitują też organizacje pozarządowe, m.in. Europa Narodów, która opłaciła reklamę ze zdjęciami europejskich przywódców, i Ruch Czerwcowy, nazwany tak od daty referendum w 1992 r., kiedy Duńczycy, głosując nad traktatem z Maastricht, po raz pierwszy odmówili udziału we wspólnej walucie.

Bitwa o głosy toczy się przede wszystkim w prasie, na ulicach i na plakatach. Reklamy wyborcze są bowiem w duńskiej telewizji zakazane, a ogólnopaństwowe publiczne radio w ogóle nie puszcza reklam. - Dysponujemy jednym z największych budżetów na kampanię - 6 mln koron [ponad 3 mln zł - red.]. Połowa z tego idzie na reklamy - tłumaczy Jensen z Ruchu Europejskiego.

Referendum nr 6

Duńczycy wypowiadają się na ten sam temat już po raz szósty. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść, słuchając argumentów obu stron. - Faktycznie, wszystkie nasze europejskie referenda dotyczą tak naprawdę tej samej kwestii. Przeciwnicy integracji straszą, że nasz kraj zostanie wchłonięty przez europejskie superpaństwo i będzie nami rządzić Bruksela. Zwolennicy tłumaczą, że taki mały kraj jak Dania powinien współpracować z innymi i dzięki temu mieć wpływ na decyzje, które i tak nas dotkną - mówi Jensen.

Tym razem ważną kwestią jest gospodarka. Zwolennicy euro, w tym premier Poul Nyrup Rasmussen, argumentują, że przyłączenie się do unii monetarnej zapewni Danii bezpieczeństwo waluty, przyspieszy wzrost gospodarczy i spowoduje obniżenie podatków. Kłopot sprawia jednak euroentuzjastom kondycja samego euro. - Przekonujemy, że słabość europejskiej waluty nie jest tu istotna, bo korona i tak jest z nią związana. Ale ludzie po prostu nie chcą przyłączać się do słabych projektów - tłumaczy Jensen.

Ruch Europejski wynajął wielką ciężarówkę, którą od dwóch miesięcy objeżdża kraj w ramach kampanii "Jeśli masz wątpliwości, spytaj". W środku można otrzymać materiały informacyjne, napić się kawy, a na zewnątrz spotkać ze znanymi politykami i działaczami Ruchu.

Najwięcej obaw i pytań Duńczyków dotyczy zmian, jakie euro przyniesie w ich codziennym życiu. - W jaki sposób oszczędności na moim koncie zostaną zamienione na euro i czy coś na tym stracę? - pyta jedna z pań. Najbardziej Duńczycy obawiają się rozstania z modelem państwa opiekuńczego. W kraju, gdzie najniższa stawka podatkowa wynosi 45 proc., a najwyższa 68 proc., większość obywateli nadal chce, by państwo martwiło się o ich emerytury, utrzymywało szkoły i szpitale. Tymczasem właśnie zlikwidowaniem państwa opiekuńczego straszą niektórzy przeciwnicy euro. - Unia monetarna pociągnie za sobą żądania harmonizacji systemów podatkowych w całej Unii i wydatków z państwowej kasy - mówią przywódcy Ruchu Czerwcowego. I dodają: - Stać nas na pozostanie na zewnątrz. Dania ma lepszą gospodarkę niż Euroland, a bezrobocie jest o połowę niższe - przekonują.

Krzyż przeciw euro

Jednym z przeciwników przyjęcia euro jest Moses Hanson, który do Kopenhagi, przyjechał z miejscowości Kolding, 240 km na zachód od stolicy. Kilka razy dziennie pokonuje 1,5-kilometrową trasę wokół parlamentu. Na plecach niesie trzymetrowy krzyż. - Chodzę i modlę się. Mam nadzieję, że dzięki moim modlitwom więcej ludzi narysuje grubą kreską krzyżyk obok "nie" na kartach do głosowania - tłumaczy.

Kiedyś Moses był alkoholikiem, lecz podróżując po świecie, jak sam twierdzi, odnalazł wiarę. - Nie przeszkadza mi, że mówią o mnie "wioskowy głupek". Nie chcę się porównywać z Jezusem, ale jego też wyzywano - przypomina.

Duńczycy wiedzą dobrze, co zrobić, i lepiej w tej sprawie nie zabierać głosu - powiedział wczoraj w Hanowerze unijny komisarz ds. gospodarczych Pedro Solbes. Solbes uczestniczył w konferencji poświęconej perspektywom, jakie dla wspólnej waluty stwarza rozszerzenie Unii Europejskiej.

Zapytany przez "Gazetę", czy podziela dość powszechne obawy w Europie Zachodniej, że rozszerzenie na wschód osłabi euro, odpowiedział: - Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie, będziemy bardziej konkurencyjni i zajmiemy lepszą pozycję w świecie globalnej gospodarki.

Dominika Pszczółkowska, Kopenhaga; Jacek Pawlicki, Hanower