Jak Hollywood chce walczyć z piratami
Jak Hollywood chce walczyć z piratami
Kamera cyfrowa wielkości paczki papierosów, komputer i szybkie łącze z internetem wystarczą dziś, by filmowe premiery trafiały w ciągu kilkunastu godzin z kinowych ekranów do internetu. Oczywiście wbrew woli dystrybutorów filmu
Przeciętny żywot hollywoodzkiego filmu zaczyna się od narodzin w głowach reżysera lub producenta. Po niemowlęcym okresie pisania scenariusza i gromadzenia pieniędzy oraz gwiazdorskiej obsady następuje okres dorastania na planie filmowym i w studiach montażowych. W końcu wreszcie przychodzi dzień premiery kinowej w USA. W ciągu 2-3 miesięcy film trafia do kin w pozostałych regionach świata, a mniej więcej pół roku później sprzedawany jest na kasetach VHS i płytach DVD - najpierw wypożyczalniom, a potem zwykłym śmiertelnikom. Wreszcie po roku czy dwóch film może trafić na ekrany telewizyjne.
Od kinowej premiery filmowe "dziecko" dorośleje i musi zacząć na siebie zarabiać. Ludzie idą do kin, bo tylko tam mogą reklamowany film zobaczyć. Jednak od ponad dwóch lat coraz częściej nowości kinowe można obejrzeć już dzień po premierze, nie ruszając się sprzed domowego komputera. Rozwój technologii umożliwił błyskawiczne przenoszenie obrazu z sali kinowej do internetu.
Kamera, akcja
Jak to działa? Wystarczy jeden człowiek z cyfrową kamerą, komputerem i szybkim łączem internetowym, by film trafił "pod strzechy". Pirat wybiera się na premierowy pokaz filmu, nagrywa go i przerzuca w postaci cyfrowej do sieci. Oczywiście, do kina nie można wnosić kamer wideo, ale współczesne kamery mają wielkość paczki papierosów i co więcej, potrafią nagrywać przyzwoitej jakości filmy nawet w zupełnej ciemności. Tak nagrany cyfrowy film w ciągu kilkudziesięciu minut można w domu przerzucić do komputera, a tam w ciągu kilku godzin skompresować pliki z filmem takiej wielkości, by mieściły się na jednej czy dwóch płytach CD (ok. 650 megabajtów). Ściągnięcie takiej ilości danych z internetu przy odpowiednio szybkim łączu to od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. A kiedy film już trafi do sieci, rozprzestrzenia się w niej z szybkością pożaru (kolejni użytkownicy udostępniają go innym).
Oczywiście, nie ma co liczyć na perfekcyjną jakość dźwięku i obrazu. Filmy mają zwykle azjatyckie napisy na ekranie (to tam najczęściej działają piraci). Często w kadrze widać przechodzących przed obiektywem kamery ludzi i zdarza się, że w nagraniu brakuje niektórych scen. Mimo to pokusa obejrzenia filmowej premiery już teraz jest wielka i ludzie masowo poszukują w sieci filmowych nowości i ściągają je z internetu. Zeszłoroczne hity takie jak "Dziennik Bridget Jones" czy "Pearl Harbor" można było np. ściągać z sieci na długo przed kinową premierą w Polsce.
Drżyjcie, piraci
Jak donosi "The Wall Street Journal Europe.", pod koniec kwietnia branżowa organizacja filmowców Motion Picture Association of America zaczęła aktywnie walczyć z internetowym piractwem filmowym. - Tych, którzy się tym parają, trzeba napiętnować publicznie, nim ruszy piracka lawina - mówi szef MPAA Jack Valenti. Filmowcy zamierzają monitorować fora wymiany takich pirackich filmów i we współpracy z policją oraz dostawcami internetu chcą nakłaniać piratów do rezygnacji z nielegalnego procederu. Dostawca internetu namierzonego pirata zostanie poproszony o podjęcie odpowiednich kroków wobec klienta. Najbardziej oporni piraci mogą liczyć na procesy sądowe wytaczane im przez studia filmowe.
Solą w oku producentów rozrywki są szalenie popularne programy do dzielenia się w internecie plikami - w tym filmowymi i muzycznymi - które użytkownicy mają u siebie na twardych dyskach. Programy takie jak Kazaa czy Morpheus mają dziesiątki milionów użytkowników. Ich dystrybutorzy twierdzą, że w żaden sposób nie naruszają prawa autorskiego, bowiem sama dystrybucja oprogramowania jest najzupełniej legalna.
Dostawcy internetu z reguły współpracują z filmowcami i usuwają nielegalne materiały ze swoich serwerów, jednak w przypadku kiedy filmy leżą na twardych dyskach użytkowników, dostawcy są bezsilni. - Nie możemy sobie pozwolić na ingerencję w prywatne pliki - mówi Tom Dailey z firmy Verizon Online.
Filmowcy twierdzą, że są przygotowani i na to. Firmy Vidius i Media Defender przygotowały ponoć technologię, która nie dość, że nie pozwoli wprowadzać do sieci plików filmowych, to jeszcze umożliwi wypuszczanie do internetu "fałszywek" z nazwami atrakcyjnych filmów czy audio. W ten sposób producenci chcą zniechęcić internautów do ściągania pirackich kopii.
Producenci filmów chcą też uderzyć w tych, którzy nagrywają filmy w kinach. Przed premierą "Harry'ego Pottera" AOL Time Warner prosił nawet dystrybutorów kinowych, by wyrywkowo sprawdzali torby i kurtki widzów w poszukiwaniu ukrytych kamer cyfrowych! Sony Pictures Entertainment stawia na prewencję (antypirackie nalepki przy kasach), ale nie tylko: kopie rozprowadzanych filmów będą zawierały niewidoczne znaki, które pozwolą potem wyśledzić, z jakiego kina pochodzą pirackie nagrania. Wszystkie przedpremierowe kopie będą też dostarczane VIP-om z mediów osobiście przez pracowników Sony Pictures, by uniknąć możliwości przecieku.
-
Morawiecki w Turowie: Polityka ekologiczna przekleństwem Polski
-
Michaił Chodorkowski: "Putin już przegrał tę wojnę"
-
Niesamowita wyprawa Polaków. Mają za sobą już trzy zjazdy. Śledź z nami tę podróżMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Polakom grożą gigantyczne rachunki za prąd. Rząd musi coś zrobić
-
Jest decyzja RPP ws. stóp. Co z ratami kredytów?
- Francja. Pracownicy Disneylandu w ramach strajku nie włączyli karuzeli
- Hakerzy ujawnili pół miliona maili i haseł Belgów
- Kaczyński otwiera drogę do emerytur stażowych. Niedawno mówił, że nas nie stać
- Glapiński zachwycony rozwojem gospodarczym Polski. "Najlepszy od Piastów"
- Bezpieczny Kredyt 2 proc. Andrzej Duda podpisał ustawę