Gdy udało się już kupić komputer, do pokonania pozostawała jeszcze jedna bariera - oprogramowanie. O tym, ile jest warta maszyna bez programów, szybko przekonywali się ci, którzy weszli w posiadanie np. Atari 65XE bez magnetofonu (przez pewien czas w ten sposób sprzedawały je sklepy sieci Pewex). Zakres zastosowań drogiego urządzenia ograniczał się wówczas do przepisywania krótkich listingów z "Bajtka" lub "KS-a", które jednak ginęły z pamięci zaraz po wyłączeniu komputera. Jeśli jednak byliśmy szczęśliwymi właścicielami ośmiobitowca z magnetofonem, można było pomyśleć o zapełnieniu swoich kaset Stilon Gorzów oprogramowaniem.
Podstawowym źródłem gier i użytków szybko stały się tzw. giełdy komputerowe. Największa działała od wiosny 1986 r. w Warszawie przy ul. Grzybowskiej. Oficjalny patronat nad nią objął "Bajtek" (stąd nazwa: "Giełda Bajtka"). Początkowo próbowano udawać, że chodzi o działalność edukacyjną, a nie stricte biznesową, prowadząc giełdę pod przykrywką klubu mikrokomputerowego "emmet", a jego prezes, Jan Popończyk tłumaczył, że:
W praktyce szybko okazało się, że "Giełda Bajtka" podobnie jak dziesiątki jej podobnych to przede wszystkim miejsca, gdzie handlarze sprzedają gry małolatom, zarabiając na tym procederze ogromne pieniądze. Jak opisywano to w jednym z reportaży z ul. Grzybowskiej:
Ciężko dziś zgadywać, jakie zyski odnotowywali "poważni" handlarze, ale nawet zaradny nastolatek wyposażony w zestaw komputer + magnetofon mógł na takim weekendowym biznesie osiągnąć średnią krajową. Warto jednak pamiętać, że zwłaszcza w początkowym okresie giełdy komputerowe były miejscami nie tylko handlu sprzętem i oprogramowaniem, ale również swoistymi klubami towarzyskimi, gdzie miłośnicy mikrokomputerów (czyli bardzo wówczas niszowego hobby) mogli raz w tygodniu spotkać się, porozmawiać, wymienić doświadczeniami lub grami.
Kolejne źródło nie tylko najświeższych informacji na temat mikrokomputerów, ale również oprogramowania pojawiło się w lipcu 1986 roku, gdy na falach Rozgłośni Harcerskiej IV Programu Polskiego Radia rozpoczął nadawanie "Radiokomputer" - emitowana późnymi wieczorami audycja dla fanów mikrokomputerów.
Co ciekawe, po części "informacyjnej" twórca "Radiokomputera", Tomasz Jordan puszczał w eter... programy komputerowe (najczęściej użytkowe i edukacyjne, ale czasem również gry). Wystarczyło nagrać ten trwający czasem nawet kilkanaście minut fragment na taśmę magnetofonową, a następnie wczytać go do pamięci komputera i już można było cieszyć się nowym nabytkiem w biblioteczce oprogramowania. Niestety, nie zawsze operacja ta kończyła się sukcesem, wiele bowiem zależało od jakości kasety i sygnału, dlatego Tomasz Jordan instruował na łamach "Bajtka", jak nagrywać programy, by później je odczytać:
Uff... Po spełnieniu tych warunków szanse, że skorzystamy z programów emitowanych w "Radiokomputerze" znacząco rosły. Audycja była emitowana jeszcze na początku lat 90., na stałe zapisując się w ramówce Polskiego Radia. Coraz rzadziej również zdarzali się słuchacze zaskoczeni tym, że gdy szukali na falach muzyki lub wiadomości, trafiali na monotonne, tajemnicze buczenie...
Od samego początku rzeczą charakterystyczną dla polskiej komputeryzacji było poczucie wspólnoty między posiadaczami - często różnych - maszyn tej samej firmy, prowadzące jednocześnie do negacji sprzętu spod innego "znaku". Klaudiusz Dybowski jeszcze w 1991 roku, w artykule opublikowanym w "Bajtku" trafnie porównał to do wojny zwaśnionych plemion:
Prowadziło to do irracjonalnego przywiązania do "swojego" totemu, traktowania go jako czegoś znacznie ważniejszego niż tylko sprzętu elektronicznego, który można wymienić na nowszy model dowolnej firmy. Jedyną drogą była znana z piłkarskich stadionów wierność "barwom" - ośmiobitowe Atari XL/XE należało zastąpić szesnastobitowym Atari ST/TT, a następnym komputerem dorastającego posiadacza Commodore C-64 powinna być Amiga.
Tymczasem w lipcu 1991 roku ten sam Klaudiusz Dybowski, szef bajtkowego "klanu Commodore", publikuje w "Bajtku" artykuł zatytułowany... "Dlaczego wolę PC"?. Główna teza artykułu: o ile Amiga góruje nad pecetami w kwestii gier, o tyle programy użytkowe, łatwość obsługi i rozbudowy, niezawodność - wszystko to przemawia za zakupem peceta.
To zdroworozsądkowe - niespotykane dotychczas w Polsce - podejście do komputerów jest czymś nowym. Minie jeszcze wiele lat, nim ludzie przy zakupie komputera będą kierowali się możliwościami sprzętu i własnymi potrzebami, a nie totemem wyrytym na obudowie.
Mimo że standard DVD pojawił się w Polsce już jesienią 1996 roku, wciąż jeszcze nie stał się popularny. Jak donosi magazyn "CD-Action", raptem 100 tysięcy komputerów w kraju ma zamontowany taki czytnik, a drugie 100 tysięcy użytkowników może pochwalić się odtwarzaczem filmowym podłączanym bezpośrednio do telewizora. Wypożyczalnie kaset VHS na razie nie muszą myśleć o zmianie asortymentu, zwłaszcza że ceny zestawów "kina domowego" póki co poważnie ograniczają dostęp do tej technologii.
Tańsze odtwarzacze kosztują 1500 zł, porządny amplituner z wbudowanym dekoderem dźwięku przestrzennego - drugie tyle, zestaw głośników - trzecie. Telewizor ("im większy, tym lepszy") będzie oczywiście kolejnym wydatkiem poważnie nadwyrężającym domowy budżet. To hobby dla naprawdę zamożnych kinomanów, a do tego wciąż nie wszyscy dystrybutorzy wydają filmowe nowości w standardzie DVD.
"CD-Action" proponuje inne rozwiązanie - przerobienie swojego peceta w "multimedialne centrum domowego kina". Myliłby się jednak ten, kto myśli, że wystarczy kupić i zamontować w komputerze odpowiedni czytnik (koszt: około 300 złotych). To dopiero początek, bo dokupić trzeba jeszcze kartę graficzną, która wyprowadzi obraz na telewizor, dzięki czemu rodzina nie będzie musiała tłoczyć się przed piętnastocalowym monitorem. Warto zainwestować także w kartę dźwiękową obsługującą dźwięk przestrzenny i porządny zestaw głośników.
Jak zatem widać, by cieszyć się nową technologią, należy naprawdę głęboko zajrzeć do portfela, i choć redaktor "CD-Action" przekonuje:
- większość Polaków zdecyduje się pozostać przy starych, sprawdzonych kasetach wideo. Także magazyn "CD-Action" ostatecznie zrezygnuje z uwiecznionych w tytule pisma płyt CD dopiero... w grudniu 2006 roku.