Nie powstrzymało to jednak, jak pisze Wired, pilotów z bazy w Creech w USA od wykonania zamorskich misji. Eksperci do spraw bezpieczeństwa elektronicznego US Air Force stwierdzili, że komputery, za pomocą których steruje się maszynami zainfekowane były przynajmniej od dwóch tygodni. Nie zarejestrowano jednak żadnej próby wyciągnięcia danych z systemu, ani zmiany kodu. Wirusy zidentyfikowano jako tzw. keyloggery, czyli złośliwe oprogramowanie rejestrujące aktywność operatora komputera, a w szczególności naciskane przez niego klawisze.
Nawet jeśli założyć, że wirusy przypadkiem trafiły do terminali sterowniczych dron sam fakt, że się tam dostały kompromituje zapewnienia o bezpieczeństwie i szczelności systemu.
Żaru całej sytuacji dodaje też świadomość, że infekcja dotyczy obsługi dron typu QM-1 Predator oraz QM-9 Reaper. Ten pierwszy może przenosić dwa pociski rakietowe Hellfire, drugi - nowocześniejszy, przynajmniej cztery. Jeśli więc komuś udałoby się przejąć kontrolę nad którymś z bezzałogowców, absolutnie nikt w promieniu około 6 tysięcy kilometrów (mniej więcej tyle wynosi zasięg Reapera) nie mógłby spać spokojnie.
MQ-9 na pasie startowym fot. Wikipedia