Możemy spędzić kilka godzin przyglądając się żaróweczkom licząc, że znajdziemy tę jedyną. A co jeśli winę ponoszą dwie lub więcej? Możemy też oczywiście wybrać się sklepu i kupić kolejny już komplet lampek, który pewnie i tak zepsuje się do przyszłego roku.
Chyba dużo ciekawszym i wygodniejszym rozwiązaniem jest uprzednie zmontowanie wykrywacza spalonych żarówek, na którego pomysł wpadł użytkownik forum elektroda.pl - Adaś Niezgódka. Kwadrans z lutownicą, 10 złotych i po sprawie. Automacik szybko informuje która z żarówek jest uszkodzona. Lampek nawet nie trzeba zdejmować z choinki.
Urządzenie, jak pisze autor konstrukcji, składa się raptem z kilku niewielkich i niezbyt drogich elementów:
(...) składa się z dwóch tranzystorów ( tranzystory NPN, zapewniające wzmocnienie HFE wyższe od 100) w układzie darlingtona, akumulatorka 3,6V, diody led, obudowy oraz czujnika, zwanego dalej antenką,w postaci kilku centymetrów przewodu w izolacji.
Adaś Niezgódka wyjaśnia działanie wykrywacza:
Układ działa na zasadzie pojemnościowego sprzężenia z badanym obwodem sieci elektrycznej, wzmacniając prąd wychwycony przez antenkę i wysterowując diodę. (...) Obwód wejściowy wzmacniacza zamyka się przez pojemność pomiędzy elementami połączonymi z emiterem tranzystora końcowego, a osobą trzymającą obudowę wykrywacza, która zwykle znajduje się na potencjale bliskim sieciowego zera.
Zasadniczo więc urządzenie działa podobnie jak "typowy" próbnik, tyle, że szybciej - jak pisze autor konstrukcji. Niestety, wadą może być fakt, że nie współpracuje on z urządzeniami zasilanymi przez prąd stały, czyli takimi, w skład których wchodzi zasilacz. To jednak niewielki odsetek lampek choinkowych.
[za elektroda.pl ]