Do mediów docierają liczne spekulacje na temat okoliczności dymisji generała Davida Petraeusa ze stanowiska szefa CIA. Washington Post donosi, że FBI wpadło na trop mogący świadczyć o tym, iż jego prywatne konto na Gmailu zostało przejęte przez hackerów.
Fot. AP/Dusan Vranic
Nie wiadomo, czy szef CIA musiał kiedykolwiek zadeklarować posiadanie wszelkich kont pocztowych, czy też służby amerykańskie same z siebie monitorują ruch w sieci związany z osobami na wysokich stanowiskach. Wiadomo jednak, że logowanie się z różnych lokalizacji i komputerów wzbudziło zainteresowanie służb.
Szybko okazało się jednak, że dostęp do konta uzyskali nie hakerzy, ale autorka biografii Petreusa Paula Broadwell, będąca jego kochanką. Wiadomo też, że do FBI zgłosiła się kobieta (nie będąca członkiem rodziny generała ani jego żoną) i pokazała maile wysłane przez Broadwell. Podobno znajdowały się w nich pogróżki i oszczerstwa.
Nie wiemy oczywiście jak poważnie brzmiały - chyba jednak nie były zbyt dramatyczne, gdyż kochanka Petraeusa nie została aresztowana. Skandal skończył się jednak dymisją szefa CIA.
Przy okazji tej sprawy w amerykańskich mediach podniosła się dyskusja na temat granic prywatności. Po pierwsze: czy logowanie się z różnych lokalizacji jest dostateczną przesłanką do monitorowania prywatnej poczty ? Jeśli chodzi o bezpieczeństwo państwa pewnie tak. Petraeus mógł mieć na swoim prywatnym koncie dane ciekawe z punktu widzenia służb. Choćby terminarz, korespondencję z innymi wojskowymi. Jak wiadomo wywiad kocha dane i "weźmie wszystko" co dotyczy szefa CIA.
W jaki sposób federalni uzyskali dostęp zarówno do prywatnej skrzynki Petraeusa jak i Broadwell? Dokonali włamania czy też uzyskali pomoc ze strony Google? Tego się pewnie nie dowiemy, choć bardzo byśmy chcieli.
Cała awantura jest też dowodem na wojnę agencji. "Utrącenie" szefa CIA na skutek działań FBI jest kuriozalne i chyba nie miało wcześniej miejsca. Jeden z zagranicznych dzienników podaje, że "sprawa romansu była tylko gwoździem do trumny" . Może więc to nie bezpieczeństwo państwa jest tutaj priorytetem ale interes kogoś, kto chce udowodnić swoją pozycję w hierarchii amerykańskich służb?
Po trzecie: czy romans nie jest czasem prywatną sprawą "zainteresowanych"? Ponownie - w przypadku powszechnego zagrożenia terroryzmem szef CIA uwikłany w "mezalians" może być podatny na szantaż. Może też tracić obiektywizm w swoich działaniach.
Naiwnością byłoby sądzić, że prywatne skrzynki mailowe osób znajdujących się na wysokich stanowiskach nie są "pod nadzorem". Przypomina to o cienkiej granicy, jaką dzieli "całkowita anonimowość" od "całkowitej jawności". A może i nasze prywatne maile ktoś czyta?
O ile nie popełnimy przestępstwa możemy raczej czuć się swobodnie. Przykładem jest współpraca pomiędzy Facebookiem a policją w Bostonie. W ramach śledztwa dotyczącego morderstwa portal Marka Zuckerberga wysłał do organów ścigania pokaźną dokumentację osób zaangażowanych w zbrodnię.
Fot. blog.thephoenix.com
Śledczy dostali wydruki wszystkich rozmów, statusów, opisów a nawet zdjęcia. Nawet te skasowane (pełna dokumentacja tutaj ). Ponownie zachodzi pytanie: to naruszanie prywatności czy może pomoc przy ściganiu złoczyńców? Odpowiedzieć musimy sobie sami.
[ za washingtonpost.com ]