Prace nad samosterującymi się samochodami Google trwają intensywne od kilku lat. Postępy są znaczne: pojazdy dość dobrze radzą sobie ze zmianą pasa ruchu, zatrzymywaniem się w odpowiednim momencie, potrafią samodzielnie znaleźć odpowiednią drogę. Wciąż jednak nie są stosowane komercyjnie, wciąż na fotelu obok cyfrowego kierowcy siedzi człowiek, który w razie potrzeby może przejąć kontrolę nad maszyną.
Steve Levy, amerykański dziennikarz, został zaproszony do centrum badawczego Google w Castle Air Force Base. W tej byłej bazie wojskowej inżynierowie pracują nad ulepszeniem produktu Google. Jest to też miejsce, gdzie szkoli się kierowców, którzy mają zdobyć umiejętność nieprowadzenia samochodu - osoby, które z siedzenia pasażera czuwają nad cyfrowym kierowcą. Levy został jednym z nich.
Testerów trzeba było zatrudnić z uwagi na gigantyczne plany. Firma doszła do wniosku, że trzeba zebrać odpowiednią ilość danych. Wyznaczyła więc cel: autonomiczne samochody Google muszą pokonać 170 tys. kilometrów. Za dużo, by z tym zadaniem poradzili sobie sami inżynierowie i programiści.
Wydanie "licencji na nieprowadzenie" nie jest łatwym procesem. Normalnie zajmuje miesiąc, specjalny kurs trwa osiem godzin dziennie. Nieprowadzenie samochodu nie jest aż takie ekscytujące, jakby się mogło wydawać. Wielu mogłoby nawet uznać to zadanie za nudne - szczególnie kiedy sprowadza się do bycia w pogotowiu, gdy sztuczny umysł próbuje zaparkować idealnie między liniami namalowanymi na parkingu. Trochę bardziej ekscytująco robi się w korku ulicznym lub na autostradzie.
W tej chwili Google dysponuje 53 testowymi pojazdami. Są wśród nich Lexusy i znane z nieco późniejszych doniesień prasowych "garbuski". Wszystkie mają te same ograniczenie: maksymalna prędkość wynosi 40 km/h. Poruszają się po drogach publicznych z dwoma "nieprowadzącymi" kierowcami w środku.
Do czuwania nad poczynaniami swoich pojazdów Google potrzebuje wyjątkowych ludzi. Dobrych kierowców. Ale nie takich, którzy wykażą się mistrzostwem w drifcie. Nie. Muszą być dobrymi obserwatorami. Muszą cały czas czuwać nad czymś, czego algorytmy nie rozumieją - nad społecznym aspektem prowadzenia samochodu.
Kurs prawa "niejazdy" zawiera więc wszelkie te elementy, które mogą generować problemy. Asystent cyfrowego kierowcy musi przebyć podmiejskie zatłoczone uliczki, przedmieścia, poradzić sobie ze światłami, deszczem. Musi być gotowy na nieprawidłowe zachowania innych uczestników ruchu.
Kierowcy asystujący Google mogą użyć laptopów ze specjalnym oprogramowaniem o nazwie x_view. Pozwala obejrzeć świat w taki sposób, jak widzi go samochód.
Każdy obiekt jest w nim przedstawiony w postaci bryły geometrycznej. Na pokładzie samochodu Google obowiązuje specyficzny język. Kiedy pada komenda "Obcy obiekt lub zanieczyszczenie" trzeba zachować szczególną ostrożność. Google nie chce bez konieczności najechać na żadną gałąź lub inny nieznany obiekt. Każdy problem, każda interwencja w samoczynną jazdę, zostają odnotowane i opisane - w ten sposób powstaje szczegółowo opisana mapa miejsc, które sprawiały jakiekolwiek problemy.
Przycisk bezpieczeństwa Fot. Google/YouTube
Fot. Google/YouTube
W panelu pomiędzy przednimi siedzeniami znajduje się specjalny czerwony przycisk. Służy asystentom do natychmiastowego przejęcia kontroli nad pojazdem. Ten przycisk to symbol, bo "nacisnęli go" urzędnicy z kalifornijskiego Wydziału Komunikacji. Ze względów bezpieczeństwa nie pozwolili na testy samochodów Google bez kierowców w środku. Nie przedstawili nawet listy warunków, które Google musiałoby spełnić, aby stało się to możliwe.
Osób, które mogłyby wypuścić samochody Google na drogi, nie przekonują nawet imponujące statystyki. Google nie spowodował do tej pory ani jednej kolizji. Między innymi przez wypracowanie scenariuszy na 13 różnych sytuacji, które do nich prowadzą.
Jak pisze w swoim materiale Daniel Maikowski prawo nie nadąża za technologią.
Amerykański Departament Transportu stworzył pięciostopniową skale automatyzacji pojazdów. Poziom "0" oznacza samochód z kierowcą. Poziom "4" - w pełni autonomiczny pojazd, który może poruszać się po drogach bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony człowieka. Legislacyjna droga od poziomu "0" do poziomu "4" będzie z pewnością długa i kręta. A przecież z najnowszych badań organizacji National League of Cities wynika, że aż 94 proc. amerykańskich miast nie jest dziś gotowych na autonomiczne samochody. Problemem jest zarówno niedostatecznie rozwinięta infrastruktura drogowa, jak również brak odpowiednich rozwiązań legislacyjnych.
Na prawdziwą rewolucję, której chcą Google i Tesla jeszcze trochę poczekamy. Na szczęście coraz więcej firm, między innymi Intel , inwestuje w technologie, które stanowczo przybliżają nas do momentu, w którym to nie my będziemy prowadzić.
Eric Schmidt, prezes zarządu Google, przyznał kiedyś, że głęboko wierzy w przyszłość samosterujących się samochodów.
"Za sto lat ludzie oglądając stare filmy będą pękać ze śmiechu widząc ludzi prowadzących samochody" - stwierdził.
Jak blisko jesteśmy tego celu i czy naprawdę go chcemy? Najbliższe lata to pokażą, rewolucja jest już bardzo blisko.
Na podstawie medium.com/backchannel