Narzędzie nazywa się Transparency Report (raport transparentności lub przejrzystości) i wyświetla przybliżone liczby zgłoszeń otrzymanych od rządów różnych krajów o usunięcie lub zablokowanie treści w serwisach koncernu. Może tu chodzić o stronę pojawiającą się w wynikach wyszukiwania lub konto użytkownika stworzone w systemie Google. Za pośrednictwem Transparency Report można także sprawdzić, jak kształtuje się wykres ruchu do danej witryny pozwalający określić, czy użytkownicy mają do niej swobodny dostęp. Bardzo czytelnie widać na przykład, jak w czerwcu ubiegłego roku po wyborach prezydenckich odcięto mieszkańcom Iranu dostęp do YouTube .
Sprawdzić też można, jak wiele rządowych zgłoszeń o ingerencję w serwisy jest realizowanych przez koncern. Przykład - Korea Południowa, gdzie Google przychylił się do 38 próśb o usunięcie treści.
Jak mówiła rzeczniczka Google w rozmowie z serwisem New York Times , narzędzie ma być całkowitym przeciwieństwem cenzury, jawnie pokazującym wszystkie zapytania. Brzmi wiarygodnie, zwłaszcza mając w pamięci stanowisko, jakie zaprezentował koncern w trakcie konfliktu z chińskimi władzami . Trzeba jednak pamiętać, że coraz częściej to właśnie Google oskarżany jest o zawłaszczanie treści, a przede wszystkim naszych prywatnych danych. Nic dziwnego, że udostępniając narzędzie służące przejrzystości sam chce pokazać, że nie ma nic do ukrycia.