4 listopada 1952 roku powstała agencja, która z czasem przeobraziła się w prawdziwego molocha. Ulokowana w Fort Meade, nie za blisko Waszyngtonu (żeby przetrwała ewentualny atak nuklearny), ale i nie za daleko, jest największym pracodawcą w stanie Maryland zatrudniając ok. 40 tys. osób. Jej "kampus" ma własną policję i straż pożarną, a wielkie biurowce, pokryte ciemnym, półprzepuszczalnym szkłem, otoczone są przez tysiące miejsc parkingowych. Jej budżet wynosi ok. 8-10 mld dolarów, a jej działania przyciągają uwagę całego świata. Tą agencją jest NSA, National Security Agency (Agencja Bezpieczeństwa Narodowego).
NSA do dziś spowija mgła tajemnicy, co znalazło swoje odzwierciedlenie w żartobliwym rozwinięciu skrótu "No Such Agency" (Nie Ma Takiej Agencji). Gracze mogą ją znać z Splinter Cell, serii gier akcji z elementami skradania, której bohater, Sam Fisher, jest właśnie agentem NSA. Jak to jednak z fikcją bywa, nie należy traktować jej zbyt dosłownie, choć kilka elementów się zgadza - zamiłowanie NSA do nowinek technicznych i ogromne znaczenie, jakie mają dla agencji informacje.
fot. NSA fot. NSA
Impulsem do stworzenia NSA była rywalizacja Stanów ze Związkiem Radzieckim. Agencja miała odpowiedzieć na jedno, konkretne pytanie "co dziś knują Sowieci?". W tym celu jej głównym zadaniem było pozyskiwanie i przetwarzanie jak największej ilości informacji. W tym celu zaczęto budować rozległą infrastukturę, której elementy pozostają w użyciu do dziś.
Chyba najbardziej znanym programem NSA z lat zimnej wojny jest program ECHELON. Ta sieć stacji nasłuchowych powstała przy pomocy Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady i Nowej Zelandii przechwytywała sygnały przesyłane za pomocą fal radiowych czy satelit.
Jak ustalił Parlament Europejski w 2000 roku, przy odpowiednie rozmieszczenie ECHELON był w stanie przechwytywać całą komunikację przesyłaną za pomocą geostacjonarnych satelitów. A to oznacza, że w ręce amerykańskiego wywiadu codziennie trafiały zapisy milionów rozmów telefonicznych, faksów, e-maili i wielu innych danych.
Koniec zimnej wojny nie oznaczał końca NSA. Szybko bowiem okazało się, że ojczyzna jeszcze bardziej niż wcześniej potrzebuje jej usług. Po pierwsze dlatego, że Stany Zjednoczone mają nowego przeciwnika - są nim terroryści. Po drugie, rozwój sieci zapoczątkował lawinowy wzrost informacji.
Nawet jeśli z początku rozwój internetu mógł być dla NSA problematyczny (coraz więcej informacji było przesyłanych za pomocą światłowodów, a nie satelitów, co podkopało znaczenie ECHELON-u), to tylko głupiec nie dostrzegłby ogromnych możliwości, jakie daje sieć. Szczególnie, że Stany Zjednoczone są w sieci odpowiednikiem starożytnego Rzymu - "wszystkie kable prowadzą do Krzemowej Doliny".
W efekcie po 11 września 2001 roku NSA podjęła szereg programów, które miały zwiększyć ilość informacji trafiający do agencji. Część sprowadzała się do podsłuchów, jak np. przyzwolenie prezydenta Goerge'a W. Busha na podsłuchiwanie bez nakazu sądowego telefonów wykonywanych do osób poza Stanami Zjednoczonymi.
Inne zaś dotyczyły monitorowania sieci. NSA uruchomiła kilka programów, które po jakimś czasie zostały jednak zarzucone. ThinThready, zaczęty jeszcze w latach 90., dla przykładu został porzucony, ponieważ... starał się chronić prywatność. Zbierane dane były szyfrowane - dostęp do nich można było uzyskać dopiero po otrzymaniu nakazu sądowego. Zamiast niego w 2000 roku uruchomiono Trailblazer, projekt pozbawiony takich hamulców bezpieczeństwa. Jednak i jego czekał "smutny" los - NSA przez lata miała (ma?) problem z wypracowaniem skutecznego programu do monitorowania sieci.
Problemy projektów nie przeszkodziły rzecz jasna w rozbudowie baz danych. W 2006 roku na jaw wyszło istnienie "pokoju 641A". Okazało się, że w biurze AT&T w San Francisco, amerykańskiego giganta telekomunikacyjnego, jedno z pomieszczeń udostępniono NSA. Agencja zainstalowała w nim sprzęt, który podczepiony do infrastruktury AT&T był w stanie kopiować dane przechodzące przez ten węzeł komunikacyjny. Biorąc pod uwagę, że Stany Zjednoczone są połączone z globalną siecią za pomocą stosunkowo nielicznych kabli światłowodowych biegnących po dnach oceanów, to spekuluje się, że jeśli NSA posiada podobne instalacje w innych budynkach telekomunikacyjnych, to jest w stanie przechwytywać wszystkie dane wychodzące i przychodzące do USA.
Rewelacje o "pokoju 641A" i programach NSA oczywiście nieraz wzburzały opinię publiczną. Krytycy wskazywali na wątpliwości, czy agencja aby nie łamie prawa. NSA nie ma bowiem prawa brać na celownik ludzi przebywających na terenie Stanów Zjednoczonych i amerykańskich obywateli w ogóle. Problem w tym, że w dzisiejszym świecie to rozróżnienie robi się coraz bardziej problematyczne.
Nielegalność działań NSA jest głównym argumentem amerykańskich krytyków PRISM -niedawno ujawnionego systemu monitorującego dane w największych firmach internetowych. NSA zapewnia, że do Google'a czy Microsoftu zwraca się o informacje dotyczące jedynie obywateli zagranicznych państw. Jeśli w ręce agencji trafiają także dane dotyczące Amerykanów, to dzieje się tak "przypadkowo" i są to "rzadkie" sytuacje. Nie możemy także zapominać, że dzięki danym zbieranym przez NSA Ameryka jest skuteczniej chroniona przed terroryzmem. Celem agencji jest bowiem właśnie identyfikacja potencjalnych terrorystów, ujawnianie przestępczości zorganizowanej czy identyfikacja pralni brudnych pieniędzy.
Kamera fot. aut. 24Novembers / shutterstock.com fot. aut. 24Novembers / shutterstock.com
I choć te zapewnienia mogą brzmieć atrakcyjnie dla Amerykanów, to powinny być niepokojące dla wszystkich tych, którzy żyją poza granicami Stanów Zjednoczonych i nie posiadają amerykańskiego paszportu. Nas bowiem nie chronią praktycznie żadne hamulce bezpieczeństwa nałożone przez prawo na amerykański wywiad. NSA ma wolną rękę w zbieraniu o nas informacji.
Fakt ten jest przyczyną ostatniego spięcia między Stanami a Chinami. Chiny są przez Amerykanów od lat oskarżane o ataki hakerskie na amerykańskie serwery. Państwo Środka od lat odrzuca te zarzuty, a ostatnio wprost zaczęło oskarżać Amerykanów o to samo. Chińczycy wykorzystali PRISM, żeby pokazać światu amerykańską obłudę w tej kwestii i udzielili schronienia Edwardowi Snowdenowi, osobie, która ujawniła istnienie programu.
Co na to Amerykanie? Pod koniec maja Bloomberg Businessweek zamieścił artykuł o tym, "jak amerykański rząd hakuje świat". Opisał w nim tajną jednostkę hakerską TAO ("Tailored Access Operations") działającą w ramach NSA. TAO zajmuje się cyberszpiegostwem i, m.in. dzięki zautomatyzowaniu wielu procesów, jest w stanie w ciągu godziny włamać się i pozyskać ponad 2 petabajty informacji na godzinę. To 2,1 mln gigabajtów, setki milionów stron tekstów. Aby ukryć swoją działalność, TAO nieraz "przebiera się" za... chińskich hakerów.
Magazyn Wired już rok temu podawał, że NSA buduje w Utah za 2 mld dolarów ogromną bazę danych, która ma pomieścić wszystkie przechwytywane "dobra" (i ma rozpocząć działanie we wrześniu). W realizacji jest także program superkomputerów, który ma umożliwić NSA odszyfrowywanie plików w akceptowalnym czasie.
Po co to wszystko? Oficjalna wykładania się nie zmienia - aby walczyć z terroryzmem i "państwami zbójeckimi". To ma odróżniać cyberszpiegostwo Stanów Zjednoczonych od Chin - jak stwierdza w rozmowie z Bloomberg Businessweek Jacob Olcott z firmy doraczej Good Harbor Security Risk Management:
Chiny robią rzeczy, których nie powinny robić.
Czyli na celownik biorą m.in. firmy, coś, czego, jak zapewnia dziennikarzy choćby Michael Hayden, były szef NSA i CIA, Amerykanie nie robią.Nawet jeśli wziąć te zapewnienia za dobrą monetę (podejrzewa się, że ECHELON w dużej mierze służył szpiegostwu gospodarczemu, torpedując m.in. w 1994 roku wart 6 mld dolarów kontrakt europejskiego Airbusa z Arabią Saudyjską, ponieważ NSA ujawniło, iż doszło do korupcji), to jeśli kiedykolwiek dojdzie do zmiany strategii, to agencja już będzie w posiadaniu wielu niezwykle wrażliwych danych.
Wbrew pozorom Amerykanie nie są zjednoczeni w sprzeciwie wobec PRISM. Jak podaje TIME, naród jest podzielony - 48% popiera działania NSA, a 44% jest im przeciwna. Cynicznie można by stwierdzić, że obywatele USA zdają sobie sprawę z tego, co im służy. Jak bowiem czytamy w książce przygotowanej z okazji 60-lecia NSA (życzyć im wszystkiego najlepszego? 100 lat?):
Będziemy odkrywać sekrety naszych adwersarzy, jednocześnie broniąc naszych. Przechytrzymy naszych wrogów w cyberprzestrzeni, zapewniając równocześnie naszemu Narodowi Informacyjną Przewagę.
I wygląda na to, że NSA robi na tym polu kawał dobrej roboty. Póki Stany Zjednoczone pozostają centrum internetu, przez amerykańskie serwery codziennie przechodzą ogromne ilości danych zagranicznych obywateli, firm, a nawet rządów. Im więcej z nich zostanie zgromadzone i rozszyfrowane, tym większą przewagę informacyjną będą miały Stany Zjednoczone nad innymi krajami. A bycie potęgą informacyjną może być niedługo równie ważne, jak dominacja gospodarcza czy militarna.