Na początek ostrzeżenie. Będzie kilka spoilerów. Nie da się tego uniknąć, ale oznaczamy je bardzo wyraźnie. O tak: [SPOILER-->] [<--SPOILER] .
Ale do rzeczy. Kino lubi naukę. Lubi, bo przy niej wszystko staje się Poważne i Mądre. Niestety zwykle wykorzystuje ją niecnie biorąc to, co mu wygodnie i przerabiając tak, że zamienia się w stek bzdur. Przykład wręcz flagowy - "Armageddon". Ten film wykorzystywany jest do szkoleń w NASA po to, by uczący się wychwycili w nim wszystkie głupoty. A to ogrom pracy.
Są też filmy, które ocierają się o naukę znacznie mocniej. To, wbrew pozorom, "Pojutrze", które wieszczy katastrofę klimatyczną opierając fabułę na prawdziwych odkryciach, jednak przeinacza je, wykrzywia, tnie i lepi. No ale ślady sensu tam pozostają.
No i są nieliczne filmy, które konsultantów naukowych traktują nie jak źródło anegdot, a poważnych współtwórców scenariusza. Z ostatnich lat przychodzą mi do głowy tylko dwa tytuły - "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha pokazująca realistycznie przebieg pandemii wyjątkowo parszywej grypy i właśnie "Grawitacja".
Historia jest prosta. Sandra Bullock i George Clooney są uczestnikami misji wahadłowca, której zadaniem jest naprawa wiekowego już Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Wahadłowce nie latają co prawda od dwóch lat, a ich misje zakończyły się na symbolu STS-135, ale scenarzyści wydłużyli im żywot, nadając hollywoodzkiej misji symbol STS-157. Podczas standardowego spaceru kosmicznego Bullock naprawia podzespoły Hubble'a, a Clooney, dowódca misji, testuje wesoło kosmiczny plecak manewrowy Manned Maneuvering Unit (NASA używała wielokrotnie takich urządzeń od 1984 roku). My zaś podziwiamy zapierający dech w piersiach widok naszej pięknej błękitnej planety.
Wtem wszystko się zmienia. [SPOILER-->] Okazuje się, że Rosjanie zestrzelili swojego satelitę, który rozpadł się na tysiące kawałków, które teraz z zabójczą prędkością 80 tys. km/h mkną w stronę promu kosmicznego, Bullock i Clooneya.
Szczątki niszczą wahadłowiec, Bullock i Clooney nie mają dokąd wrócić i rozpoczynają swoją odyseję, używając kolejno dostępnych na orbicie obiektów i statków - od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), przez rosyjskiego Sojuza, chińską stację orbitalną Tiangong i kapsułę załogową Shenzhou.[<--SPOILER]
Ta opowieść zawarta w kilku zdaniach nie brzmi porywająco. Ale na ekranie po prostu tam jesteśmy. Kamera płynnie przechodzi z przestrzeni kosmicznej do wnętrza hełmu astronautów i w tym samym momencie zmienia się zupełnie to, co słyszymy. W próżni fale dźwiękowe się nie rozchodzą, więc niewiarygodnie spektakularne kosmiczne katastrofy odbywają się w przerażającej ciszy, którą tylko pogłębia pojawiająca się doskonała muzyka. W skafandrze słyszymy to, co może usłyszeć astronauta - skrzypienie, ocieranie się materiału, stuknięcia, radiowe komunikaty i oddech.
To bardzo dobrze pokazuje wielką dbałość o realizm. Na poziomie tego, co czuje człowiek wiszący (a raczej pędzący z prędkością 27 000 km/h) 600 km nad Ziemią jest po prostu idealnie. Potwierdzają to zresztą astronauci, którzy widzieli film.
Oczywiście musi być jakieś "ale". Tak wysoki poziom dbałości o szczegóły prowokuje do wyszukiwania tych miejsc, w których twórcy się potknęli. A może to wcale nie jest potknięcie?
[SPOILER-->] Ot choćby pierwsza z podróży pary astronautów. Clooney wraz z Bullock opuszczają okolice Hubble'a i lecą ku majaczącej w oddali Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Poruszają się przy pomocy plecaka manewrowego lecąc niespiesznie acz wytrwale. Ale...
Hubble znajduje się na orbicie wyższej o niemal 200 km, niż ISS. A to oznacza, że teleskop leci z prędkością o około 400 km/h mniejszą niż Stacja. Clooney, próbując dogonić ISS, musiałby wydusić ze swojego plecaka manewrowego zupełnie nieprawdopodobną prędkość. Plecak może nadać predkość do 25 metrów na sekundę, i to utrzymując jedną osobę, a stacja mknie o 85 metrów na sekundę szybciej. W dodatku Clooney ciągnie za sobą Sandrę Bullock, co bardzo obciąża urządzenie. [<--SPOILER]
Ale to nie jedyny powód, dla którego przesiadka byłaby bardzo trudna. Hubble, ISS i stacja Tiangong krążą po orbitach ustawionych pod odmiennymi kątami względem Ziemi. Oznacza to, że nie zachowują się jak samochody jadące po tej samej autostradzie w tym samym kierunku (choćby z różną prędkością), ale raczej jak pojazdy z których jeden pędzi po autostradzie, a drugi jedzie nad nią po ukośnie ustawionym wiadukcie. Więc przesiadka wymagałaby nie tylko odpowiedniej prędkości, ale też synchronizacji czasowej.
[SPOILER-->] Podobna wątpliwość dotyczy samego źródła wszystkich kłopotów - rozbitego rosyjskiego satelity. Na tej orbicie, po której krąży ISS (ok. 400 km nad Ziemią) czy Teleskop Hubble'a (ok. 600 km) nie znajdują się inne satelity. Dlatego szczątki powstające w wyniku zestrzelenia swojej maszyny przez Rosjan nie miałyby zbyt dużych szans na to, by szybko zagrozić tym obiektom. Mogłoby to nastąpić po pewnym czasie, gdy zmieniłyby orbitę, ale nie w kilkanaście minut po wybuchu. [<--SPOILER]
Można się stroszyć, że film mający być wzorem precyzji dla innych produkcji dopuszcza się takich nadużyć. To jednak elementy, które wprowadzone zostały po to, by dało się spiąć całą akcję i zamknąć ją w półtorej godziny. Jest jednak moment, który naprawdę można było załatwić jakoś inaczej. To dramatyczne chwile tuż po dotarciu na Międzynarodową Stację Kosmiczną.
[SPOILER-->] Bohaterowie rozpaczliwie próbują się uchwycić statku, co udaje się w końcu Sandrze Bullock, do której taśmą dowiązany jest Clooney. W szczytowym momencie Bullock trzyma Clooney'a na taśmie tak, jakby ten zwisał, a jakaś siła odciągałaby go od Stacji. Taka sytuacja byłaby normalna na Ziemi, ale nie w warunkach mikrograwitacji. Tu oboje astronautów i stacja mają taką samą prędkość i kierunek lotu, więc względem siebie pozostają nieruchomi. A tu niewytłumaczalna naukowo siła staje się przyczyną kolejnego dramatycznego zwrotu akcji, którego już jednak Wam nie zdradzimy. I akurat ta słabość jest denerwująca, bo można było to rozegrać inaczej, choć wtedy nie moglibyśmy wpatrywać się błękitne oczy Bullock i Clooneya (wbrew pozorom wiemy jakie oczy mają aktorzy). [<--SPOILER]
To główne zarzuty. Jest jeszcze sporo rzeczy, które są potężnym nagięciem prawdopodobieństwa, ale nie przekraczają jego granic. Moment, w którym Bullock lata w przestrzeni używając gaśnicy jako silnika. To możliwe choć manewrowanie byłoby ekstremalnie trudne. W dodatku astronauci wychodzący w na zewnątrz mają przy sobie SAFER - minizestaw odrzutowy pozwalający im na powrót w razie, gdyby odlecieli w przestrzeń.
Są też łzy, które odrywają się od twarzy astronautki i unoszą się wokół. Piękne, ale Chris Hadfield pokazał, że napięcie powierzchniowe utrzymuje wodę przy twarzy.
[SPOILER-->] Z kolei jeden z najmocniejszych momentów filmu, gdy pozbawiona skafandra Bullock znajduje się na kilkadziesiąt sekund w próżni wcale nie jest taką bzdurą, na jaką wygląda. Próżnia nie zabija sama z siebie. To nie trucizna. Człowiek wystawiony na jej działanie nie wybucha ani nie zamarza. Powietrze ucieka z jego płuc, ale wciąż we krwi zostaje dość tlenu, by zachować przytomność przez 1-2 minuty. Takiej ekspozycji może towarzyszyć ból, ale po powrocie do atmosfery powietrznej wszystko wraca do normy. [<--SPOILER]
I na koniec - skupiłem się na szczegółach i wpadkach, ale prawda jest taka, że "Grawitacja" to świetny, oszałamiający i piękny film. Prosty, przeskakujący od klaustrofobii do lęku przed przestrzenią. W kulminacyjnym momencie Sandra Bullock stwierdza: "I hate space". A my się zaczynamy zastanawiać, czy latanie w kosmos to faktycznie taka piękna sprawa.
I jeszcze jedno. To film do oglądania w kinie. Telewizor czy ekran komputera to w tym wypadku ZUPEŁNIE nie to. Warto pójść na seans 3D, jeśli to możliwe to do kina IMAX. Tylko nie siadajcie za blisko ekranu, bo potem kręci się w głowie.
Tekst pochodzi z serwisu Crazy Nauka
[SPOILER-->]
Co warto wiedzieć o Grawitacji? rys. Stopkaltka.pl/CrazyNauka.pl rys. Stopkaltka.pl/CrazyNauka.pl
[<--SPOILER]