Wiedzieliśmy już wcześniej o ich istnieniu. Myśleliśmy jednak, że naturalnym dla nich habitatem jest Fotka.pl, Kwejk, Demotywatory, względnie YouTube albo zdobywający w Polsce popularność serwis Ask.fm. Okazuje się jednak, że grupa ta prowadzi niewidoczną, ale stałą ekspansję. I właśnie znalazła się na "naszym" terenie. Na Facebooku. Mogliśmy widzieć tam już poszczególnych osobników, przemykających gdzieś w gęstwinie statusów, ale do tej pory nie widzieliśmy, żeby tworzyli plemiona.
Obserwujemy nowe plemię na Facebooku Fot. Dietmar Temps/LJ Fot. Dietmar Temps/LJ
To osobniki młode, ale wkraczające powoli w dorosłość. Ich język, wygląd, ba, nawet obyczaje nie są dla nas do końca zrozumiałe. Co w sumie powinno dziwić, bo każdy z nas był kiedyś takim osobnikiem. Chodzi oczywiście o nastolatków, osoby mniej więcej w wieku 13-17, przez niektórych zwanych pogardliwie "gimbazą". Tak mógłby brzmieć komentarz Krystyny Czubówny. Jednak żarty na bok.
Z pewnością wiedzieliście, że nastolatki są na Facebooku. Macie może dzieci w tym wieku, może rodzeństwo, a może sami należycie do tej grupy. Obecność młodych ludzi nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. No, przynajmniej do momentu w którym dowiemy się, o czym ci młodzi ludzie ze sobą rozmawiają gdy myślą, że nie są obserwowani.
Fot. Facebook
Kilka dni temu popularny w branży startupowo - technologicznej Michał Sadowski z Brand24 opublikował na swojej facebookowej ścianie link do grupy " Szukam znajomych na FB ". I wywołał tym samym małą burzę w szklance wody. Jak czytamy w opisie grupy:
Elitarny klub młodzieżowy. Szukasz znajomych albo drugiej połówki? Tutaj ich znajdziesz. ZAPRASZAJCIE ZNAJOMYCH!
Opis nie jest szokujący, o co więc poszło? O jej zawartość, czyli wpisy członków tego "elitarnego klubu". Grupa jest otwarta, do tej pory dołączyło do niej niemal 12 tysięcy osób. I nie, nie znajdziecie w niej wyrafinowanych rozmów o literaturze czy Kierkegaardzie. Znajdziemy za to wpisy w stylu:
ktoś popisze? mam 20 minut Kto mnie zaprosi :* kogo zaprosić? muszę dziś zebrać 200 znajomych zapraszać wszyscy Kto wierzy w miłość?
Jest też bardzo dużo zdjęć. Nastolatki publikują swoje fotografie z prośbą o ocenianie (najczęściej w skali od 1-10). Jesteście już załamani? Żałujecie, że pokazałam wam to miejsce w polskiej sieci? Też przez chwilę żałowałam, że je zobaczyłam. Ale potem przestałam. Grupa istniała sobie w spokoju, nie wadząc nikomu, aż tu nagle została wyciągnięta na światło dzienne i zaprezentowana dorosłym. A ich reakcje były do przewidzenia:
- żenada
- straszne
- załamałam się, nie dopuszczę dziecka do internetu
Ale są też głosy bardziej wyważone:
TO JEST przekrój obecnego polskiego społeczeństwa. I proszę, nie udawajmy, że jesteśmy od nich lepsi. Bo nie jesteśmy.
Chociaż najczęstszym komentarzem było oczywiście pogardliwe "ot, gimbaza". Ubolewanie jest zrozumiałe. Ale ubolewanie nad kondycją młodszych od nas jest stare jak świat. A przecież w większości sami przez to przechodziliśmy. Tylko nasze "gimbazowe" rozmówki nie były zapisywane na serwisach społecznościowych. Czy zachowania "gimbazy" faktycznie odbiegają od naszego zachowania? Czy my byliśmy inni w ich wieku? Po odpowiedzi zwróciłam się do ekspertów.
Smarfony chcą znać nasze emocje Fot. Robert Kędzierski Fot. Robert Kędzierski
Psycholog Izabela Dziugieł z Przystani Psychologicznej tłumaczy, że prośby o oceny własnego wyglądu są naturalne.
Ja indywidualne wyodrębnia się z Ja kolektywnego albo Ja Społecznego. Nastolatkom nie zależy wtedy na niczym bardziej niż na akceptacji grupy odniesienia, nawet jeśli ta grupa, plemię, istnieje tylko w sferze wirtualnej, która dla nich jest przecież tak samo naturalna, a niemalże równoznaczna do grup istniejących w "realu". Tu można siebie pokazać tak, jak się chce, a nie takim jakim się jest w rzeczywistości. Można siebie stworzyć, praktycznie bez żadnych konsekwencji. Im więcej osób chce mnie przyjąć do znajomych, im więcej "lajków" tym bardziej jestem popularna, tym bardziej siebie akceptuję.
Nastolatki przenoszą realizowanie swoich potrzeb do sieci. Ale wygląda trochę na to, że z Facebooka korzystają inaczej niż my. O ile dla dorosłych ten ostatni jest typowym serwisem społecznościowym, w którym utrzymujemy znajomości z osobami, które znamy osobiście, albo chociaż mailowo, tak młodzi traktują go też jako serwis randkowy.
Psycholog społeczny dr Krzysztof Krejtz zauważa jednak, że dla nas Facebook też spełnia podobną rolę. My też flirtujemy w sieci, tylko mamy za sobą lata doświadczenia i jesteśmy w tym bardziej subtelni.
W przypadku nastolatków to ta sama funkcja, tylko inaczej wyrażana. Bardziej nachalnie, bardziej niezręcznie.
"Gimbaza", której zachowanie tak często potępiamy, to pokolenie tzw. digital natives, czyli "sieciowych tubylców". To osoby, które nie znają już świata bez internetu czy bez komórek.
Digital natives są w sieci bardziej naturalni i bardziej spontaniczni od nas - mówi dr Krejtz. - Są bardziej świadomi narzędzi internetowych.
I jako przykład przywołuje amerykańskie badania z których wynika, że nastolatki coraz częściej przed wejściem na imprezę oddają swoje telefony w depozycie. Nie po to jednak, żeby nie zerkać co chwila na ekran smartfonów, a żeby następnego ranka nie znaleźć swoich zdjęć na Facebooku.
A Dziugieł dodaje:
Dorośli często demonizują udział młodych w serwisach społecznościowych, ale to często mity, jak pokazały bardzo ciekawe badania dr Lucyny Kirwil z SWPS, które zaprezentowano na konferencji "Bezpieczeństwo dzieci i młodzieży w internecie". Nie taki diabeł straszny.
Dr Kirwil stwierdziła między innymi, że "potrzeba eksperymentowania z tożsamością wynika u dzieci, a zwłaszcza u młodzieży w okresie dorastania, z potrzeby odgrywania rozmaitych ról społecznych".
Zachowanie "gimbazy" może być dla nas niezrozumiałe, płytkie, wywoływać zażenowanie. Ale mechanizmy, które rządzą ich zachowaniem są takie same, jak w naszym wypadku - chodzi o kreowanie wizerunku. Pewnie nie chcieliście, żeby dobitnie wam pokazywać, jak naprawdę to wygląda. Ja też nie. Na przyszłość mam nauczkę. Będę kierować się słowami niezawodnego mistrza ironii, Terrego Pratchetta, który napisał kiedyś:
Przyjemnie było słuchać głosików bawiących się dzieci, pod warunkiem, że człowiek siadał dostatecznie daleko i nie słyszał, co naprawdę mówią.