"Wyzwanie ognia" to nowy, niebezpieczny trend wśród nastolatków

Niektórzy mówią, że to "skrajna głupota". Inni dodają, że ci nastolatkowie to pewni kandydaci do nagrody Darwina. Sprawa jednak nie jest taka prosta. O czym piszemy? O niebezpiecznym "wyzwaniu ognia".

Dziewczyna jest młoda, na oko może mieć jakieś 18-20 lat. Stoi pod prysznicem i bierze udział w specyficznej zabawie. Woda jeszcze się nie leje, ale za chwilę będzie potrzebna. Dziewczyna polewa się łatwopalnym płynem. Bierze zapalniczkę i podpala swoje ciało. Za chwilę z piskiem bólu wskakuje pod strumień wody. Nagranie trwa nieco ponad minutę, jedyne dźwięki to śmiech osoby stojącej za kamerą, później wrzask bólu dziewczyny i szum wody. Takich filmów na YouTube jest ponad 2 miliony.

Wyzwanie ognia

Głupie? Przerażające? Zjawisko to nosi nazwę "fire challenge", czyli wyzwanie ognia. Scenariusz jest zawsze taki sam - ochotnik podpala jakąś część ciała, potem następuje szybka akcja gaszenia. To nowa moda, która narodziła się w USA. Na szczęście nie widać, żeby zaczęła upowszechniać się w Polsce, przynajmniej na razie.

Wiadomo za to, że takie samopodpalenie może skutkować poparzeniami od pierwszego do trzeciego stopnia. Kilka osób w Stanach Zjednoczonych w skutek tej "zabawy" poniosło śmierć.

Wyzwanie ognia nie wzięło się zresztą z niczego. Wcześniej było wyzwanie wody - trochę podobne do trwającej u nas mody na splash , ale bez kurtuazyjnej otoczki. Za tym wyzwaniem stała dobra intencja: zbieranie pieniędzy na cele charytatywne. Ale całość wymknęła się spod kontroli.

Psycholog - to wina niedojrzałości mózgu

Na wieść o "wyzwaniu ognia" można po prostu wzruszyć ramionami i żachnąć się, że to zwykła głupota. I częściowo jest to słuszność. Ale psycholog Izabela Dziugieł z Przystani Psychologicznej stwierdza:

To moda. Niebezpieczna dla życia, w tym wypadku, mieszanka potrzeby sławy, niskiej lub wahającej się samooceny, chęci przypodobania się grupie równieśniczej i bezrefleksyjności.

I dodaje, że nastolatkowie zawsze są tacy sami, gotowi na najdziwniejsze wyzwania, byle tylko udowodnić sobie i innym, że są lepsi, twardsi, bardziej wytrzymali, itd.

Nagrodą i głównym wzmocnieniem są "lajki" na FB, serduszka na Instragramie i gwiazdki na Twiterze, i docenienie przez śledzących na Snapchacie. To prawdziwa waluta popularności, wzmocnienia samooceny i pozycji w grupie rówieśniczej.

Dziugieł podkreśla, że ludzki mózg osiąga dojrzałość w wieku mniej więcej 25 lat. A to oznacza, że wśród nastolatków struktury odpowiedzialne np. za decyzyjność wciąż są w fazie rozwoju. I dodaje, że za fire challenge odpowiedzialna jest niedojrzałość - zarówno mózgu, jak i jego funkcji.

Myślę że to przekraczanie granic prowadzić może do pewnego rodzaju "recyclingu tożsamości" bo przecież tzw. sława internetowa to rzecz chwili, i jeśli nawet przez moment samoocena została wzmocniona, to jednak nie jest to stałe, i trzeba będzie sięgnąć po więcej, po coś jeszcze bardziej szokującego, żeby ta tożsamość oparta na "czynach" mogła przetrwać a nie zgasnąć po jednym wyzwaniu.

Nie zazdroszczę współczesnym nastolatkom

Internet pozwolił nam zmierzyć to, co wcześniej było niepoliczalne - atencję ludzi. Z dokładnością do jednego kliku wiemy, ile osób przeczytało w danym czasie artykuł. Ile osób kliknęło w reklamę. Co cieszyło się większą popularnością - materiał A czy materiał B.

Ta sama zasada ma zastosowanie teraz w przypadku popularności. To, co wcześniej było tylko wyczuwalne, teraz można zmierzyć. Kto ma więcej znajomych, czyje wpisy zdobywają więcej komentarzy, czyje zdjęcia więcej polubień.

Dobrze pamiętam moje nastoletnie lata. I za nic nie chciałabym znów przenieść się w czasy liceum. A obecni nastolatkowie mają jeszcze gorzej. W czasie rzeczywistym mogą obserwować rosnącą lub malejącą pozycję, jaką mają w grupie. W czasie rzeczywistym też widzą, jakie mody panują u znajomych z innych miast i mogą natychmiast przenieść je do siebie. Ryzykowne i często nierozsądne wybryki "za naszych czasów" też się zdarzały. Ale my nie mieliśmy internetu, nie mieliśmy komórek, żeby nagrywać "dokonania" i publikować je w serwisach społecznościowych. Wyzwania wody czy ognia "u nas pewnie też się zdarzały, ale nie na tak dużą skalę.

A dziewczyna, którą opisywałam na początku tekstu trafiła do szpitala z poparzeniami trzeciego stopnia.