Twórca Facebooka może zmienić świat. Dlaczego ma z tego nie skorzystać?

Wkurzasz się, że Facebook, Google czy inne technologiczne firmy zabierają głos w istotnych sprawach? To nie ich zajęcie? Wręcz przeciwnie: dzisiaj to ich głos się liczy. Inni o podobnej publice mogą tylko pomarzyć.

Steve Jobs jako uchodźca. Banksy, uwieczniając na murze w obozie dla imigrantów współtwórcę Apple, niczego sobie nie wymyślił. Jobs faktycznie jest synem imigranta, Abdulfattaha Jandali, Syryjczyka, który trafił do Stanów Zjednoczonych. Dla znanego na całym świecie artysty sprawa jest jasna: gdybyśmy kilkadziesiąt lat temu traktowali imigrantów tak jak dzisiaj, Apple mogłoby nie powstać.

Tak naprawdę historia Jobsa jest nieco bardziej skomplikowana. Owszem, biologicznym ojcem był Syryjczyk, ale Jobsa nie wychował. Teść Abdulfattaha Jandali nie akceptował związku córki, więc rodzice postanowili oddać dziecko do adopcji. Steve trafił do rodziny Jobsów i nigdy nie spotkał się ze swoim pochodzącym z Syrii ojcem. Choć trudno uznać Steve'a Jobsa za "idealny przykład" pro-imigranckiej polityki, to praca Banksy'ego daje do myślenia. Losy człowieka są tak nieprzewidywalne i niesamowite, że każdemu trzeba dać szansę. Bez względu na jego pochodzenie.

Zapewne kilkadziesiąt lat temu bohaterem podobnej pracy zostałby aktor, piłkarz, pisarz. Albo muzyk. I pewnie ich wybór byłby bardziej uzasadniony - bardziej pasowałoby wychowanie w imigranckiej rodzinie albo miejsce urodzenia. Ale czasy się zmieniły. Oni już takiej siły przebicia nie mają. Dzisiaj bardziej niż słowa tekstu czy efektowna solówka na gitarze przemawiają stworzone gadżety i serwisy. Ich twórcy to nowi prorocy. Są lepszymi symbolami, nawet jeśli nieco mniej dosłownymi.

Wyśpiewany ideologiczny manifest, broniący uchodźców i krytykujący znieczulicę wielu polityków zachodu, obejrzało i wysłuchało trochę ponad pół miliona użytkowników YouTube'a. Utworu "Borders" nie nagrała jednak niszowa artystka, a dobrze znana popowa wokalistka M.I.A., którą na Facebooku lubi ponad 1,2 mln fanów. Jej wcześniejsze piosenki mają ponad 70 mln wyświetleń. Najnowszy, podejmujący trudny temat, takim zainteresowaniem się nie cieszył. Najwyraźniej popowi słuchacze wolą odrzucić od siebie przykre sprawy i uronić sztuczną łzę przy Adele.

 

Tymczasem wpis Marka Zuckerberga, w którym twórca Facebooka otwarcie sprzeciwia się atakom i pełnym nnienawiści wpisom skierowanym w stronę muzułmanów, polubiło ponad 1,5 mln użytkowników. To doskonale pokazuje różnicę, bo "lajkujący" też mieli alternatywę w postaci śmiesznych filmików, historii z supermarketu czy fotki kotka. Dzisiaj to nie muzycy czy szeroko rozumiani artyści są głosem zwykłych ludzi. Tę rolę przejęli twórcy smartfonów i serwisów społecznościowych. To o nich za parę lat będzie się śpiewać: "Hej, prorocy moi z gniewnych lat". Może nawet bez cienia ironii.

Niby jest to oczywiste. O Jobsie i Zuckerbergu kręci się filmy. Pisze się książki. Ludzie chcą wiedzieć jak myśleli, przejąć ich styl życia, sposób ubierania się. Stali się częścią popkultury. Ale mają w niej dużo więcej do powiedzenia niż reszta.

Teoretycznie bardzo łatwo to wytłumaczyć. Jobs czy Zuckerberg mają dużo mniejszą konkurencję. Popowych piosenkarek jest mnóstwo, gniewnych buntowników z gitarą też. Branży technologicznej łatwo wykreować liderów, charyzmatyczne postaci. Jeśli myślisz nietypowo, odważnie, przebijesz się prędzej niż na scenie muzycznej, filmowej czy w literaturze. "Tutaj" będziesz wyjątkowy, "tam" - jednym z wielu.

Nie ufamy twórcom wielkiej korporacji. Kiedy Zuckerberg mówi o podniesieniu standardów życia w Afryce i dostarczeniu mieszkańcom "Czarnego Lądu" Internetu, doszukujemy się w tym drugiego dna. Pewnie chce zwiększyć zasięg, dotrzeć do nowych użytkowników, dobrać się także do ich prywatności. Jeśli Zuckerberg, niczym wytrawny polityk, debatuje z Angelą Merkel, pomaga jej w walce z "mową nienawiści" (przez co niemiecka siedziba Facebooka już ma kłopoty z chuliganami), podejrzewamy, że to wszystko ma prosty cel: wzbogacić się, przejąć jeszcze większą kontrolę nad społeczeństwem.

Spójrzmy na to inaczej - kto jak nie oni? Trudno znaleźć kogoś, kto nie jest ze świata szeroko rozumianej polityki, a z którym liczyłoby się tak wielu.  Rzecz jasna nie wiadomo, czy Zuckerberg byłby w stanie porwać tłumy i zmusić ich do realnej aktywności, ale może wcale nie musi mieć takiej mocy. Wystarczy, że jego portal ma miliardy użytkowników. Z tą siłą trzeba się liczyć.

Tak naprawdę pro-imigrancki przekaz, który płynie nie tylko od Zuckerberga, ale też od Google'a, nie różni się niczym od tego, co mogłoby powiedzieć wielu artystów, ludzi kultury i sztuki. Rockowych ikon, w które wszyscy byli wpatrzeni jak w obrazek, a ich słowa docierały do milionów. Tak było dawniej. Teraz takim symbolem może być Jobs czy założyciel Facebooka.

Nic więc dziwnego, że Zuckerberg i jemu podobni zabierają głos w ważnych sprawach. Twórca Facebooka broni imigrantów, Elon Musk, niezwykle popularny w Stanach Zjednoczonych, marzy o podboju kosmosu i ostrzega przed III wojną światową. Chcą coś zmieniać. Oni mogą. I - mam wrażenie, że nie przesadzam - dzisiaj jako jedyni mają na to realne szanse. Korzystając ze swojego "zasięgu" są w stanie przebić się, dotrzeć do wielu ludzi, przekonać ich, że rasizm jest zły i niewłaściwy. Byliby głupcami, gdyby z tego nie skorzystali. A my możemy się cieszyć, że tacy jak oni jednak istnieją. To są nowi, współcześni prorocy, którzy mogą zmienić świat. Kiedyś wierzyliśmy, że zrobią to autorzy wybitnych płyt i kompozytorzy przejmujących utworów, poezji, książek. Dzisiaj to zadanie dla osób zarządzających portalami.

Więcej o: