Szkoda, że przyprawia się temu wynalazkowi gębę, kiedy jest on stworzony do tego by spełniać idealistyczne marzenia o wspólnej pracy milionów ludzi nad rozwiązywaniem problemów dręczących ludzkość. I nie są to puste słowa, czego najlepszym przykładem jest założona przez Hugh Reinhof'a strona MyDaughtersDNA.org (DNA mojej córki), stworzona przez genetyka, ojca dziewczynki cierpiącej z powodu nieznanej wady genetycznej.
Zamiast prosić o pieniądze, Hugh, po wyczerpaniu oficjalnych kanałów diagnostycznych zwrócił się do światowej społeczności genetyków o pomoc w postawieniu diagnozy , ponieważ żadna z czterech diagnoz postawionych przez lekarzy oraz zastosowane potem formy leczenia nie wywołały poprawy stanu zdrowia dziewczynki.
Hugh nie szuka sposobu na obejście formalnych procedur, cudownych medalików i uzdrawiającej wody z poświęconych źródełek. Po prostu chce, jeśli to możliwe, szybciej dotrzeć do właściwej odpowiedzi przez zwrócenie uwagi na przypadek swojej córki publikując sekwencję genów oraz zdjęcia ważnych z medycznego punktu widzenia części ciała dziewczynki. Pomysł jest prosty, być może po drugiej stronie sieci znajdzie się ktoś, kto już spotkał się z takim przypadkiem lub potrafi postawić właściwą diagnozę na podstawie kodu DNA dziewczynki.
Założona przez Hugh strona ma formę wiki czyli serwisu, gdzie każdy może redagować publikowane strony . Umożliwia w ten sposób osobom pracującym nad projektem szybkie wprowadzanie zmian bez oczekiwania na interwencję redaktora. Na podobnej zasadzie działa Wikipedia.
Przykład projektu MyDaughtersDNA.org pokazuje, że w obliczu bezradności lekarzy można siąść i płakać, ale można też podjąć walkę w sposób, który może pomóc nie tylko jednej osobie, ale być może wielu innym. Nie byłoby to możliwe bez internetu, który pomaga połączyć siły nie tylko idiotom, ale przede wszystkim ludziom wykształconym , często chętnym do dzielenia się swoją wiedzą z innymi dla celów wyższych.
Dla takich projektów warto chronić ten wynalazek, nawet jeśli część użytkowników używa go do pokazywania innym co noszą w majtkach. Szkoda, że takich projektów nie promuje się jako przykładów na to ile dobrego można zdziałać lub chociaż próbować zdziałać przy pomocy światowej sieci.
Jacek Artymiak