Google.me może wykorzystaćkilka niedociągnięć w strukturze Facebooka. Niektóre z nich to jedynie rysy (rzeczy, które mogą być irytujące dla użytkownika i które można byłoby poprawić), inne to luki (funkcje uwzględniające między innymi światowe trendy, a których ze świecą na Facebooku szukać).
Mantra dla deweloperów aplikacji sieciowych w 2010 roku jest jedna: "Lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja".
Foursquare uruchomiono w marcu ubiegłego roku
, a już zyskał sobie dwa miliony oddanych użytkowników. W Polsce trochę się opieramy i wzbraniamy przed korzystaniem z geolokalizacji, ale właśnie w tym kierunku rozwija się obecnie Sieć .
Facebook dopiero przedwczoraj wprowadzil rozwiazanie
, które automatycznie dodawałoby położenie użytkownika do jego wpisów. Google mógłby sporo zyskać wprowadzając taką funkcjonalność zwłaszcza, że dysponuje już własną usługą
. Połączenie serwisu z Latitude (lub nowa, lepsza usluga) mogłoby przyciągnąć do Google.me te osoby, które śledzą "nowinki" technologiczne, czyli trendsetterów.
Za nimi zaś mogłaby przejść reszta
.
Google Latitude Fot. Google
Komunikacja na serwisach społecznościowych ewoluowała, jak zresztą każda inna cecha. Najpierw mogliśmy wysyłać do siebie prywatne wiadomości . Ten etap trwał dość długo, następnie jednak wprowadzono komunikację w czasie rzeczywistym - jakąś wersję czata lub komunikatora w oknie przeglądarki. Łącza internetowe są już jednak na tyle szybkie, że nic nie stoi na przeszkodzie, by przejść na kolejny etap - wideorozmowy . Sukces wideopołączeń w oknie przeglądarki można zademonstrować
, chociaż w przypadku typowego serwisu społecznościowego powinniśmy mieć możliwość rozmawiania z przyjaciółmi, a nie z losowo wybranym nieznajomym. O tym, że oglądanie rozmówcy twarzą w twarz staje się coraz ważniejsze niech świadczy fakt aplikacji
FaceTime w najnowszym iPhone'ie
. Apple może nie zawsze zaspokaja wszystkie nasze potrzeby tak, jak się koncernowi wydaje, ale potrafi przyczynić się do rozpropagowania trendów. Wideorozmowy możemy zresztą prowadzić już w jednym narzędziu należącym do Google - w komunikatorze Gtalk. Wprowadzenie takiego samego rozwiązania do Google.me wydawałoby się zatem rozsądne.
Z Facebooka nie korzystamy licząc na coś w zamian (z wyjątkiem
człowieka ). Wielki koncern w postaci Google może jednak "wynagradzać" czas spędzany w serwisie. W jaki sposób? Cóż, rozwiązanie to nie obejmuje wszystkich. Jeśli jednak prowadzicie bloga lub macie inną stronę internetową, to bardzo prawdopodobne jest, że korzystacie z programu reklamowego Google , by w ten sposób zmonetyzować swoją pracę. Ten sposób zarabiania teoretycznie można by przenieść także do Google.me, łącząc oba konta. Można także rozważać wykorzystanie przez "normalnych" użytkowników wykupienia kampanii w systemie AdWords, chociaż to już wiązałoby się z ryzykiem bycia zasypywanym przez spam.
Do zarządzania prywatnością w serwisie społecznościowym trzeba umiejętnie podejść. I to bynajmniej nie w kierunku jej poszanowania. Google chcąc uzyskać dobrą pozycję na "społecznościowym rynku" powinien wziąć przykład z Facebooka. To właśnie dość luźne podejście do prywatnych informacji zamieszczanych przez użytkowników na swoich profilach sprawiło, że serwis Zuckerberga bardzo łatwo się rozprzestrzenił. Dlaczego? Ponieważ można go było wcześniej częściowo "sprawdzić", zerkając na profile już zarejestrowanych znajomych lub (co nawet bardziej istotne) nieznajomych osób. Luźne podejście do ustawień prywatności powinno być jednak połączone z ich przejrzystością i jasnością. Użytkownicy nie do końca mogą chcieć, by wszystkie ich wpisy były indeksowane przez wyszukiwarkę, jak miało to miejsce w przypadku Buzza.
Ewolucja prywatności na Facebooku - kwiecień 2010 Fot. Matt McKeon
Na Facebooku mamy profile prywatnych osób oraz profile marek (tzw. fanpages, strony fanowskie), które możemy "polubić" (kiedyś nazywało się to "dołączyć do grona fanów"). W efekcie w naszym strumieniu wiadomości mamy zlewające się wpisy znajomych i różnych marek . To wada z dwóch powodów - po pierwsze zdarza się, że przeoczymy wpis ważnej dla nas osoby, ponieważ nie został on uznany za ważny przez mechanizm. A po drugie - przestajemy zwracać uwagę na to, co "piszą" do nas marki. Nie spełniany jest więc model komunikacji i reklamy, który w ten sposób mógłby osiągnąć usługodawca. Nowy serwis mógłby rozwiązać tą niedogodność. Najprostszym sposobem byłoby rozdzielenie feedu na dwie części - większą, poświęconą naszemu kręgowi znajomych i mniejszą dla marek.
Ze śmietnikiem łączy się kwestia stron fanowskich w ogóle. Obecność w social media stała się dla marek warunkiem koniecznym, a jednak Facebook nie do końca poprawnie to rozwiązuje. Sensem założenia profilu marki jest bardziej skuteczne dotarcie do konsumentów (obecnych i potencjalnych). Jednak Facebook nie gwarantuje skuteczności takiej kampanii - wpisy marki będą pojawiały się na naszym profilu losowo, zależnie od tajnego algorytmu . Zmniejsza to wpływ, jaki mogłyby uzyskać marki. Poza tą formą interakcji usługodawcy mogą wykupić serię reklam. Ale z reklamami już się oswoiliśmy i nauczyliśmy się je ignorować. Aby Google.me stał się serwisem "całościowym", atrakcyjnym nie tylko dla użytkowników lecz również dla marek, powinien inaczej rozwiązać kwestię profili branżowych.
To oczywiście zaledwie kilka pomysłów, które mógłby wykorzystać przyszły Facebook-killer (niezależnie od tego, czy należeć będzie do Google czy do nieznanego jeszcze nikomu dewelopera). Macie jeszcze jakieś pomysły, jak można byłoby stworzyć 'lepszy serwis"?
Joanna Sosnowska