Sprawcą całego zamieszania jest ciasteczko o tajemniczej kodowej nazwie "datr". Zostaje ono zainstalowane w przeglądarce w momencie, gdy dany użytkownik loguje się na Facebooka albo odwiedza jakąkolwiek stronę, gdzie znajduje się zintegrowany przycisk "lubię to" (w tym momencie ma go jedna trzecia z tysiąca największych witryn internetowych. To dużo). Nie trzeba w niego nawet klikać, nie trzeba też być zarejestrowanym użytkownikiem portalu. "Datr" przypisuje do danego komputera numer ID oraz powiązane z nim konta facebookowe. Pozwala między innymi na prześledzenie, jakie dana osoba odwiedzała strony.
Oficjalnie ciasteczko "datr" służy facebookowi do wyszukiwania dziwnych zachowań użytkowników i ochrony przed tworzeniem kont rozsyłających spam czy włamaniami do cudzych profili. Zbierane dane są przechowywane przez 90 dni, a potem usuwane, niemniej: naszym zdaniem, nawet jeśli portal nie wykorzystuje tych informacji w żaden inny sposób, to ciągle jest to śledzenie internautów. Co, jeśli ktoś te dane wykradnie? Nie życzymy tego oczywiście Facebookowi ani jego użytkownikom, ale nie takie włamania już w tym roku widzieliśmy - wystarczy przypomnieć aferę z PlayStation Network.
To nie pierwsza takie kontrowersje wokół facebookowych ciasteczek. Wcześniejsze udało się szczęśliwie rozwiązać, mamy nadzieję, że tym i razem portal zwróci uwagę na ten problem i postanowi załatać tę dziurę.
[za Nik Cubrilovic Blog ]