4 października 1957 roku ze stepów Kazachskiej Republiki Radzieckiej w kosmos poleciał pierwszy pojazd kosmiczny - Sputnik 1. Moskiewski dziennik "Prawda" poinformował o tym w drobnej notce. Dopiero dwa dni później ten oficjalny organ KC KPZR poświęcił pierwszemu sztucznemu satelicie główny artykuł na pierwszej stronie - reagując na medialną burzę w prasie zagranicznej. Kreml nie spodziewał się, że cały świat z takim zainteresowaniem odniesie się do kolejnego osiągnięcia radzieckich uczonych.
"Prawda" zachęcała radioamatorów do nasłuchu sygnału nadawanego przez Sputnik i do obserwacji pojazdu gołym okiem. Artykuł nie wspomniał tylko, że widoczny na wskazanej orbicie jasny obiekt to ostatni człon rakiety, która wyniosła satelitę w kosmos. Sam Sputnik był niemal niedostrzegalny. Gdy ludzie z bloku wschodniego z dumą obserwowali niebo, wielu mieszkańców Zachodu obawiało się tajemniczego aparatu śmigającego co sto minut nad ich głowami. Niektórzy lękali się jakiejś tajnej broni komunistów umieszczonej setki kilometrów nad ziemią. I poniekąd słusznie - wyścig w kosmos , który tak wiele przyniósł światowej nauce, rozpoczął się od testów rakiety, która miała przenosić bombę wodorową.
Sputnik 1 był tylko przypadkowym pasażerem w jednym z takich testów. Propagandowy sukces był zupełnie niespodziewanym dla władz bonusem militarnego projektu i spowodował, że ZSRR i USA podjęły "pokojową" rywalizację w kosmonautyce. Naukowcy pracujący przy projektach kosmicznych nigdy na dobrą sprawę nie uwolnili się od wojska i polityki, ale mimo tego zimna wojna była dobrym okresem na pierwsze kroki człowieka poza własną planetę.
Stalin obawiał się amerykańskiej bomby atomowej. Nawet, gdy Rosjanie mieli już własną, USA wciąż były silniejsze dzięki bombowcom strategicznym zdolnym dolecieć do Moskwy z baz w Turcji i Europie. Możliwości adekwatnej odpowiedzi na taki nalot mogły zapewnić międzykontynentalne pociski balistyczne.
Od wkroczenia Armii Czerwonej do Peenemünde, gdzie Werner von Braun zbudował dla Hitlera pociski V-2, ZSRR intensywnie pracowała nad rakietami dalekiego zasięgu. Ale to Amerykanie mieli von Brauna i wielu nazistowskich ekspertów, których przemycili do Stanów wbrew własnym przepisom wizowym. Rosjanie zebrali to, co pozostało, w kilkanaście miesięcy zrekonstruowali niemiecką broń i zaczęli ją udoskonalać.
Program R-7 rozpoczął się w 1953 roku. Rakietę nazywano po prostu "siódemką". Ile miała udźwignąć? - Znacznie więcej niż to, co mają Amerykanie - opowiada inżynier Georgij Greszko. Dokładne dane na temat radzieckiego programu nuklearnego były ściśle tajne, a nawet jego twórca Andriej Sacharow nie do końca jeszcze wiedział, jak dużą bombę uda się zbudować. Później okazało się, że wytyczne dla inżynierów rakietowych były daleko przesadzone.
Testy na terenie Kosmodromu Bajkonur rozpoczęły się wiosną 1957 roku. Pierwszy udany lot na dystansie 6 tys. kilometrów odbył się 21 sierpnia. Pięć dni później poinformowała o tym agencja TASS.
Przywódca ZSRR Nikita Chruszczow był zadowolony i dał się przekonać, by w ramach jednego z testów wystrzelić rakietę w kosmos i wynieść na jej pokładzie sztucznego satelitę.
Decydenci nie byli fanami podboju kosmosu. Użycie rakiety bojowej do lotów w kosmos bardzo nie podobało się wojskowym. - Politycy domagali się zapewnień, że takie zakłócenie nie opóźni głównego zadania, ale zgodzili się nagrodzić naukowców i inżynierów - nawet jeśli ich zachcianki wydawały się nieco dziecinne - pisze Aleksiej Kojewnikow na łamach czwartkowego "Nature".
Jednak radziecki satelita badawczy nie był jeszcze gotowy. Przygotowywano go z okazji przypadającego na 1958 rok Międzynarodowego Roku Geofizyki. Amerykanie mieli własny program satelitów badawczych nazwany dumnie Vanguard (Awangarda) i Związek Radziecki o tym wiedział. Radzieccy naukowcy chcieli być szybsi, więc zdecydowali się wysłać w kosmos prostego satelitę. Aluminiową kulę z dwoma nadajnikami radiowymi i czterema antenami zbudowano w pośpiechu. Naukowe znaczenie prowizorycznego pojazdu było więc minimalne. Zaplanowany na 6 października start przyspieszono, bo pojawiły się doniesienia, że USA planują coś na piątego.
Rakieta była wówczas jeszcze bardzo zawodna - co drugi test był porażką, ale ten akurat udał się znakomicie. I nagle - chociaż sierpniowy test tej samej rakiety nie wywołał większej reakcji na Zachodzie - propagandowy sukces Sputnika 1 przerósł najśmielsze oczekiwania Kremla.
Przez dwa tygodnie z orbity docierały radiowe piski radzieckiego pojazdu. Zadowolony Chruszczow zażądał kolejnego satelity przed świętem Rewolucji Październkowej. - Nie wierzyliśmy, że wyprzedzicie Amerykanów z waszym satelitą, ale zrobiliście to - miał wówczas powiedzieć Chruszczow. - Teraz macie wystrzelić coś nowego przed 7 listopada.
I to też się udało. Pasażerką Sputnika 2 - wyposażonego tym razem w systemu podtrzymywania życia - była słynna Łajka, kundelek złapany na moskiewskiej ulicy. Zwierzę miało zostać otrute po dziesięciu dniach lotu, ale ostatni człon rakiety nie odłączył się tym razem, pojazd się szybko nagrzał i pies zdechł z gorąca i stresu w ciągu kilku okrążeń. Radzieckie media relacjonowały sprawę nieco inaczej.
Maleńkiego Explorera 1 udało się wystrzelić Amerykanom dopiero 31 stycznia 1958 roku, ale to ten naszpikowany elektroniką pojazd dokonał pierwszych badań z orbity. Znacznie większy Sputnik 3 - ten przygotowywany od kilku lat - poleciał w kosmos 15 maja, ale i tak nie wszystkie instrumenty zadziałały. Pojawiły się spekulacje, że i tym razem Rosjanie przyspieszyli start, żeby wspomóc propagandowo komunistów w wyborach we Włoszech.
Tymczasem "siódemka" okazała się niepraktyczna i wkrótce armia zastąpiła ją innymi rakietami wycelowanymi w Waszyngton. R-7 nadała się za to znakomicie do transportowania ładunków w kosmos. Projekt stał się podstawą dla znakomitych radzieckich pojazdów kosmicznych z Sojuzem włącznie.
Rakieta i pierwsze satelity powstały w Specjalnym Biurze Projektowym nr 1 w podmoskiewskim Kaliningradzie. Miejscowość ta nosi obecnie nazwę Korolow, a ośrodek nazywa się Rakietowo-Kosmiczna Korporacja Energia imienia Siergieja Pawłowicza Korolowa.
O Siergieju Pawłowiczu świat usłyszał jednak dopiero po jego pogrzebie pod murami Kremla w 1966 roku. Wcześniej praca Głównego Konstruktora radzieckiego programu kosmicznego była ściśle tajna. - Jesteśmy jak górnicy, pracujemy pod ziemią, nikt nas nie widzi ani nie słyszy - tłumaczył wówczas swojej rodzinie. Zachodnia prasa jego sukcesy przypisywała moskiewskiemu akademikowi Leonidowi Sedowowi. Korolowa ominął także Nobel, bo Chruszczow nie chciał by inni inżynierowie i naukowcy poczuli się zazdrośni i zaczęli pracować mniej wydajnie na rzecz radzieckiej obronności.
Wcześniej, zanim wysłano go do Peenemünde, Korolow zajmował się rakietami wiele lat. W trakcie Wielkiej Czystki trafił jednak do syberyjskiego gułagu, a później kilka lat przepracował w więzieniu dla naukowców. Wbrew tym wszystkim trudnościom, to jemu udało się przekonać Chruszczowa do podboju kosmosu i to jego pojazd był pierwszy na orbicie.
Ameryka poważnie potraktowała radzieckie zwycięstwa z pierwszym lotem załogowym włącznie i ustami prezydenta Kennedy'ego zapowiedziała program księżycowy. Równocześnie jednak mniej spektakularne misje zautomatyzowanych sond zaczęły serię pasjonujących badań Układu Słonecznego. O ile ikonami zimnowojennego wyścigu są Gagarin i Armstrong, Sputnik to wszystko zapoczątkował. Sukces małego prostego pojazdu pozwolił naukowcom z obu stron Żelaznej Kurtyny otrzymać olbrzymie fundusze na swoje badania. Po półwieczu od tamtego wydarzenia, chociaż załogowe loty w kosmos nadal są kosztowną i ryzykowną ekstrawagancją, nie potrafimy się już obejść bez sztucznych satelitów.