UKE złożyło eksmonopoliście następującą propozycję: grzywny przekraczające pół miliarda złotych zostaną zmniejszone do symbolicznych kwot. Pod warunkiem że operator usunie nieprawidłowości, które spowodowały karę, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczy na inwestycje. Także na rozwój internetu na obszarach wiejskich.
TP nie mówi nie. - Zgadzamy się usiąść do rozmów bez żadnych warunków wstępnych - zapewniają przedstawiciele firmy.
Ale rozmowy mogą okazać się trudne. - Musimy pamiętać, że większość kar jest jedynie nałożonych, a nie zasądzonych. Nie wiadomo, jakie będzie rozstrzygnięcie sądu, a zatem czy kary w ogóle musielibyśmy zapłacić - podkreśla Ireneusz Piecuch, dyrektor wykonawczy i sekretarz generalny Grupy TP. - Trzeba też zadać sobie pytanie, czy jest sens utrzymywania sporów historycznych. Są kary, które w świetle dzisiejszych uregulowań prawnych, w tym unijnych, nie są już aktualne. Zaczniemy więc od wspólnego przeglądu kar i stanowisk - dodaje Piecuch.
Negocjacjom nie będzie raczej podlegać największa kara nałożona na TP: 340 mln zł grzywny, nałożonych przez UKE za "nieprzejrzystość cenową" i za to, że Telekomunikacja nie przedłożyła Urzędowi do akceptacji opłat pobieranych od tych klientów, którzy używają łącza telefonicznego tylko do korzystania z Neostrady, bez "zwykłego" telefonu.
Mimo to koncern jest zadowolony, że UKE chce z nim rozmawiać i że uznaje inwestycje za priorytet. Tyle tylko, że bardzo szybko mogą pojawić się różnice zdań w sprawie tego, w co TP powinna zainwestować pieniądze z umorzonych kar.
Dla Urzędu najważniejsze są takie inwestycje w infrastrukturę, które umożliwią szybsze uwolnienie tzw. pętli lokalnych (LLU). Chodzi o udostępnienie innym operatorom central telefonicznych TP, od których mogą oni poprowadzić własne łącza do domów abonenta. Jeżeli konkurencja będzie miała dostęp do LLU, to abonenci innych sieci mogliby korzystać z najbardziej wyszukanych usług - włącznie z szybkim internetem i wideo na żądanie.
- LLU jest usługą, która ma rynkowi zapewnić prawdziwą konkurencyjność. Dlatego jest dla mnie tak ważna - mówiła kilka dni temu w rozmowie z "Gazetą" Anna Streżyńska, prezes UKE. - Problem polega na tym, że na razie nikt nie chce składać wniosków o podłączenie się do central na takich warunkach, jakie narzuca TP. Operatorzy czekają, aż proces uwalniania pętli będzie przebiegał sprawnie - tłumaczy Streżyńska. I dodaje: - Zrobiliśmy kontrolę. Wynika z niej, że w dziewięciu na dziesięć przypadków TP nie miała racji, odmawiając podłączenia operatorom alternatywnym. Okazało się, że fizycznie istniała możliwość przyłączenia do central innych operatorów - mówi Streżyńska.
TP widzi to nieco inaczej. - Jesteśmy zdeterminowani do konsekwentnego wdrażania pętli lokalnej. Ale to, czy LLU będzie sprawnie otwierane, zależy jednak w dużej mierze od regulatora. W ostatnich trzech miesiącach na 138 złożonych wniosków operatorów alternatywnych nie było odpowiedzi całkowicie negatywnych - zapewnia Piecuch. - Dwa wnioski zrealizowaliśmy od ręki, w 113 przypadkach zrealizujemy, ale musimy dokonać zmian w infrastrukturze, np. zbudować tzw. sale kolokacyjne - dodaje dyrektor wykonawczy TP.
W tym roku na sale kolokacyjne TP wydała 25 mln zł, a do końca 2008 r. będzie to łącznie 37 mln zł. - Efekty wydania tych pieniędzy można już zobaczyć. Do września będzie gotowych 141 sal kolokacyjnych, co daje możliwość podłączenia 1,5-2 mln linii. Czyli więcej, niż zakłada strategia UKE - podkreśla Piecuch.
TP podkreśla jednak, że ma duży problem z ceną, jaką za podłączenie do pętli lokalnej płacą operatorzy alternatywni. Polska jest bowiem jedynym krajem, gdzie dostęp do LLU jest droższy niż usługa znana jako WLR, czyli korzystanie wyłącznie z kabli należących do TP, łącznie z tymi kablami, które prowadzą od centrali do domu abonenta. - Na świecie jest odwrotnie, co jest logiczne, bo przecież LLU wymaga dodatkowych inwestycji od operatora, więc i sam dostęp do pętli lokalnej powinien być tańszy - mówi Piecuch. W Polsce cena dostępu do LLU wynosi 9,55 euro (miesięcznie za jedną uwolnioną pętlę), a dostępu do WLR - 5,32 euro. Tymczasem w Wielkiej Brytanii ceny wynoszą odpowiednio 9,56 i 12,31 euro. - A to właśnie UKE ustaliło opłaty na takim niekorzystnym poziomie - podkreślają przedstawiciele TP.