Z treści takiego e-maila wynika, że odbiorca został namierzony podczas korzystania z programu do bezpośredniej wymiany plików i że zostanie on wkrótce oskarżony o piractwo w Internecie. Do wiadomości dołączony jest plik, mający jakoby zawierać dowody winy internauty - w rzeczywistości jest to wirus. Jako nadawca wiadomości wpisana jest firma MediaDefender - znana z monitorowania użytkowników w sieciach P2P (oczywiście informacja ta jest sfałszowana).
Sztuczka jest bardzo sprytna - z programów do bezpośredniej wymiany plików korzystają dziś miliony internautów, a wielu z nich pobiera lub udostępnia materiały chronione prawem autorskim - mają więc wszelkie powody, by obawiać się takich oskarżeń. Dlatego bardzo prawdopodobne jest, że odbiorca e-maila zlekceważy podstawowe zasady bezpieczeństwa w Internecie i otworzy taki załącznik. A gdy już to zrobi, w systemie zainstalowany zostanie szkodliwy program... (o ile będzie to Windows - bo tylko ten system atakuje ukryty w załączniku wirus).
Autorzy wirusów już dawno zorientowali się, że liczba użytkowników BitTorrenta jest na tyle duża, iż warto z myślą o nich opracować nową metodę dystrybuowania wirusów. Dlatego też mieliśmy już do czynienia z wirusami ukrytymi w plikach instalacyjnych oprogramowania P2P czy na stronach poświęconych BitTorrentowi. Ale ukrywanie "szkodników" w mailach udających pozwy to zupełna nowość...