Nanotechnologia jest coraz więcej warta. Gospodarka światowa zarobiła dzięki nanobiznesom ponad ćwierć biliona dolarów w 2009 roku, a do 2015 roku wartość tego młodziutkiego sektora ma sięgnąć 2,4 biliona USD. (I owszem, licząc w "naszych bilionach", a nie amerykańskich "billions".) Nic więc dziwnego, że przedsiębiorcy inwestujący w nanomateriały chętnie łożą też na zabezpieczenie swoich praw intelektualnych.
Gorączka patentowania nanotechnologii osiągnęła w USA poziomy wyraźnie chorobliwe i na stężenie absurdu spokojnie może konkurować z toczącą się właśnie spektakularną wojną patentową między Apple i Samsungiem.
Podręcznikowym przykładem nanomateriałów są jednowarstwowe nanorurki węglowe, czyli cząsteczki złożone z atomów węgla, które tworzą bardzo specyficzny dwuwymiarowy kryształ - rurkę o ściance jednoatomowej grubości. Taki niezwykły kryształ węgla ma szereg naprawdę niezwykłych właściwości i wachlarz potencjalnych zastosowań w rozmaitych dziedzinach - od superszybkich komputerów po lekarstwa na raka.
Żeby jednak rozpocząć w USA działalność komercyjną w jakikolwiek sposób związany z nanorurkami, trzeba uświadomić sobie, że liczba patentów związanych tylko z tymi jednowarstwowymi sięgnęła już 1600 i szybko rośnie . Większość ma uroczo ogólne sformułowania, więc obejmuje np. "(jakąkolwiek) mieszaninę materii składającą się w przynajmiej 99 proc. z jednościennych cząsteczek węgla".
- Przesadne patentowanie zwiększa koszty badań, spowalnia rozwój techniczny i usuwa z domeny publicznej najbardziej podstawową wiedzę o działaniu i kontrolowaniu materii na poziomie atomowym i molekularnym - bije na alarm prof. Joshua M. Pearce na łamach najnowszego numeru "Nature" .
Jak zmotywować amerykańskiego naukowca?
Amerykański model uprawiania nauki jest bardzo skuteczny. Amerykanie "wyprodukowali" w swoich uczelniach tłumy noblistów, a kolejne zastępy - podkupili z innych krajów. Jeśli np. w reformującej swoją naukę Polsce szukamy wzorów, trudno nie podpatrywać rozwiązań zza oceanu.
Jednym z mechanizmów motywowania badaczy jest prawo do patentowania wyników swojej pracy. Dla prywatnych uniwersytetów to nieraz świetne źródło dochodów, niezależne od kaprysów tych uciążliwych studentów i ich jeszcze bardziej uciążliwych rodziców. Warto więc inwestować w laboratoria i zatrudniać najlepszych naukowców. Takie uczelnie działają jak zwyczajne przedsiębiorstwa, produkujące własność intelektualną, za którą klient musi zapłacić.
Wbrew pozorom jednak, to nie prywatne firmy są jedynymi inwestorami w tym modelu. Bardzo hojnie na badania naukowe łoży amerykański podatnik (i to kolejna wyraźna różnica z naszym podwórkiem). Naukowcy mają prawo patentować wyniki swoich badań nawet wówczas, gdy sfinansowano te badania ze środków publicznych.
To bardzo dobry, podwójny powód do podejmowania wieloletnich wysiłków badawczych, z których przecież może nic nie wyjść. Badacz inwestuje swój czas i reputację w długofalowe projekty. Rezultaty takich badań są nieprzewidywalne. Być może przyjdzie strawić pół życia na coś nikomu nieprzydatnego. Ale może na mecie czeka sława, uznanie, prestiżowe stanowiska i parę tłustych patentów na dokładkę.
Zdaniem prof. Pearce'a naukowcy parający się nanotechnologią powinni zgodnie i dobrowolnie z tej dokładki zrezygnować .
Nanotechnologia i dziedziny jej pokrewne (np. spintronika i mechanika kwantowa) to wiedza o tym, jak działają prawa fizyki w skali 100 nanometrów i poniżej. I o rozmaitych konsekwencjach manipulowania pojedynczymi atomami, kropkami kwantowymi, płatkami grafenu i innymi "magicznymi" materiałami.
W pewnym sensie bardzo przypomina informatykę, bo w znacznym stopniu składa się z algorytmów, które naukowcy wdrażają z użyciem specyficznego sprzętu - drobinek materii i urządzeń do manipulowania nimi. Dlatego właśnie nanotechnolodzy powinni pójść w ślady informatyków i postawić na Open Source i Open Hardware (czyli sprzętową wersję ruchu FLOSS ).
Branża IT rozkwitła między innymi dzięki innowatorom, którzy nie patentowali wszystkich swoich pomysłów jak szaleni. Byli i tacy i nieraz zbudowali dzięki temu potężne korporacje. Ale są też sprawdzone modele uczciwego i godziwego zarabiania na FLOSS, choć to rozwiązania mniej oczywiste dla tradycjonalistów.
Czy Open Nano ma szanse?
Ruch Wolnego i Otwartego Oprogramowania - bardzo popularny wśród naukowców, którzy chętnie rozdają napisane przez siebie programy - jest, zdaniem prof. Pearce'a doskonałym modelem dla wciąż jeszcze raczkującej nanotechnologii.
Jeśli teraz zamkniemy ją w klatce patentów, daleko nie zajdzie.
Są już zespoły, które udostępniają w internecie swoje modele i oprogramowanie do modelowania nanocząstek i nanostruktur, a także programy do kontrolowania specjalistycznego sprzętu i manipulowania w ten sposób atomami. W sieci wisi nawet... kompletny przepis na samodzielne zbudowanie tunelowego mikroskopu skaningowego .
Wygląda jednak na to, że trudno będzie wprowadzić te postulaty w życie, bo nanotechnologia, choć wciąż prymitywna, wkroczyła już w niemal każdą branżę. Opór chociażby gigantów IT i przemysłu farmaceutycznego może być nie do przezwyciężenia.
Bardziej prawdobodobne są więc kolejne kuriozalne wojny patentowe, opóźniające wejście na rynek przełomowych terapii antynowotworowych czy supertanich paneli słonecznych. Ale korporacyjni prawnicy też muszą z czegoś żyć, prawda?
fot. AAAS/Science