Zalesione pagórki i pola w okolicach wsi Grunwald, Łodwigowo i Stębark, ranek 15 lipca 1410 roku. Naprzeciwko siebie stoją dwie ogromne armie, w sumie 50 tysięcy zbrojnych. Zakon krzyżacki wystawił 51 chorągwi - około 20 000 ludzi, w tej liczbie kontyngenty z wielu europejskich państw. To ogromna siła, ale najlepsze czasy ta armia ma już za sobą. Spektakularne sukcesy odnosiła pół wieku wcześniej, a od tego czasu zmieniło się wiele, zarówno jeśli chodzi o strukturę i wyposażenia, jak i taktykę. Przypomina nieco wojsko wielkiego kraju, który przestał być mocarstwem, choć zachował dawne siły - ciężkie czołgi, potężne działa, liczne samoloty.
Po przeciwnej stronie stanęło 30 tysięcy ludzi podległych Jagielle i Witoldowi. Tworzyli 50 chorągwi koronnych oraz 40 chorągwi litewskich, w tym oddziały najemne i sojusznicze. Taką przewagę liczebną udało się uzyskać Koronie dzięki serii zręcznych manewrów. Część armii krzyżackiej wciąż broniła granicy z Litwą, oczekując ataku od wschodu. Tymczasem wojska polskie i litewskie połączyły się, przemaszerowały przez Wisłę - niespodziewanie, mostem pontonowym - i uderzyły na Malbork od południa. Armię Jagiełły można by porównać do współczesnych sił NATO. Ich broń nie robi wielkiego wrażenia na paradach, jednak wojsko ma zasadniczą przewagę - spójność i zdolność współdziałania. Zapewniają ją zintegrowane systemy elektroniczne, wspólne zasady dowodzenia, sprawna łączność. Sieciocentryczność sprawia, że struktura dowodzenia jest niewrażliwa na ataki. W końcu Jagiełło pod Grunwaldem również zastosował nowatorską metodę dowodzenia - sam nie brał udziału w walce, wydawał komendy z bezpiecznego miejsca.
Samolot Su-35 fot. Wikimedia Su-35 - potęga i siła, która niekoniecznie musi zwyciężać
Czas na dalszą zabawę w analogie. Co by było, gdyby spróbować porównać całą bitwę pod Grunwaldem ze współczesnymi realiami? Kto stanąłby do starcia, jaki miałoby ono przebieg, ile by trwało?
Jeśliby podobna bitwa toczyła się w XXI wieku, to siły w niej użyte byłyby przynajmniej dziesięciokrotnie liczniejsze. Warto też pamiętać, że ówczesna Litwa była odpowiednikiem dzisiejszego państwa białoruskiego, a państwo krzyżackie - choć kojarzące się współcześnie przede wszystkim z Niemcami - było konglomeratem narodów bałtyckich: Prusów, Pomorzan, Żmudzinów, a także Łotyszy i Estończyków.
W XXI wieku pod komendą Ulricha von Jungingena stanęłyby więc siły cieszące się uzyskaną kilkadziesiąt lat wcześniej sławą sprawnych wojowników. Ich uzbrojenie stanowiłyby ciężkie czołgi i artyleria przełamania służąca niszczeniu fortyfikacji oraz zapewne pośpiesznie zakupione nowinki techniczne, na przykład pojedyncze egzemplarze broni wiązkowej: laserowej, mikrofalowej, a może nawet plazmowej. Takimi nowinkami w 1410 roku była artyleria, którą postanowił wystawić do walki wielki mistrz zakonu. 601 lat temu Krzyżaków wspierały oddziały rycerskie przybyłe z Francji, Anglii, Czech, Węgier i innych państw - także niemieckich. Współcześnie "gośćmi" z Europy byłyby przede wszystkim formacje szybkiego reagowania: francuska Legia Cudzoziemska, Gurkhowie z Albionu, alpejscy Gebirgsjäger.
Większość XXI-wiecznych żołnierzy Jagiełły nie byłaby w stanie dorównać Krzyżakom ani sprzętem (karabiny gorszej jakości, uzbrojenie ochronne wykonane ze stali, a nie z kevlaru), ani wyposażeniem (gorsze samochody, słabsze czołgi, niewystarczająca baza logistyczna). Wojska Witolda byłyby jeszcze gorzej wyposażone. Siły najemne i sojusznicze składałyby się z tak egzotycznych - ale sprawnych - formacji jak mongolscy strzelcy wyborowi (niezwykle cenieni podczas misji NATO czy ONZ), szwajcarscy gwardziści czy oddziały OMON ze Smoleńska (choć nieliczne i mało znaczące, przed 1989 rokiem często wykorzystywane dla podkreślenia sojuszu polsko-radzieckiego). Dlaczego właśnie one? Znowu przez analogię. W 1410 roku po stronie Jagiełły daleki wschód reprezentowały oddziały tatarskie i mongolskie, najemnicy - przede wszystkim z Czech i Szwajcarii - oraz posiłki przysłane z Rusi, m.in. ze Smoleńska i Pskowa. Zresztą czescy najemnicy mogli sprawić Jagielle bardzo poważny kłopot - dosłownie w ostatniej chwili powstrzymano dezercję tych oddziałów i ich przejście na stronę krzyżacką.
W XXI wieku batalia toczyłaby się na większym obszarze. Kilkadziesiąt pułków (współczesnych odpowiedników dawnych chorągwi) tworzyłoby front o szerokości ponad stu kilometrów. Na takim terenie nie udałoby się uzyskać rozstrzygnięcia tak, jak to miało miejsce 601 lat temu - w ciągu jednego dnia. Należałoby się raczej spodziewać, że walki trwałyby przez około tydzień.
AP/Jacques Brinon Legia Cudzoziemska - goście Krzyżaków z XXI wieku
Choć historycy, delikatnie mówiąc, mocno powątpiewają w prawdziwość opowieści Jana Długosza o przekazywaniu mieczy, to można w niej znaleźć ziarno prawdy - dobrze rozegrany aspekt psychologiczny ma wielkie znaczenie w przygotowaniu do starcia. Dziś miecze zastąpiłaby wojna elektroniczna. Hakerzy obu stron zaatakowaliby serwery przeciwników. Elektrownie, agendy rządowe, banki, instytucje publiczne albo zupełnie przestałyby działać, albo musiałyby ponownie się nauczyć administrowania bez użycia komputerów. Ucierpiałaby też łączność - przede wszystkim cywilna, ale i wojskowa. Wygrałby ten, kto by zdołał skuteczniej sparaliżować łączność wroga. Przy wyrównanym potencjale ekonomicznym można byłoby się spodziewać remisu - żadna ze stron nie uzyskałaby przewagi, znacznie ograniczono by łączność (zarówno przeciwnikowi, jak i sobie). E-zamieszanie byłoby tak potężne, że nie działałoby nic: telewizja, radio, Internet.
Wówczas do akcji ruszyłyby samoloty. Te krzyżackie robiłyby świetne wrażenie: szybkie, zwrotne, dobrze uzbrojone. Równie sprawni byliby piloci bogaci w doświadczenia z poprzednich wojen. Samoloty koalicji mogłyby wydawać się słabsze, mniej zwrotne, gorzej uzbrojone. Jednak to właśnie one reprezentowałyby nowoczesne podejście do wojny powietrznej. Dzięki bezpośrednim wysokowydajnym łączom z napowietrznymi stanowiskami dowodzenia czerpałyby wiedzę o polu walki ze wszystkich możliwych źródeł: lądowych, powietrznych, satelitarnych. Powietrzne pojedynki przypominałyby egzekucje - krzyżackie samoloty spadałyby na ziemię, zanim piloci zdołaliby się w ogóle zorientować, że biorą udział w walce.
Krytycznym dla całej kampanii punktem byłaby przeprawa sił unii przez Wisłę. Należałoby dostarczyć na północny brzeg rzeki miliony ton zapasów, amunicji, a przede wszystkim paliwa. Gdy Krzyżacy zorientowaliby się w planach przeciwnika, z pewnością staraliby się je pokrzyżować. Przeprawy mostowe byłyby bombardowane z powietrza i z ziemi. Jednak nowoczesne zestawy rakietowe Patriot pozostające do dyspozycji Jagiełły zdołałyby ochronić wojsko zarówno przed samolotami, jak i atakami rakietowymi. Kluczowa część manewru kampanii nie powinna sprawić problemu, choć w dalszym marszu przeszkadzaliby sabotażyści i dywersanci, a saperzy Jagiełły mieliby mnóstwo pracy. Swoje zalety pokazałyby wówczas pojazdy odporne na wybuchy min oraz najnowsze transportery opancerzone.
Fot. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.pl Zakon krzyżacki wystawił 51 chorągwi - 20 000 ludzi
Właściwa bitwa zaczęłaby się od akcji rozpoznawczych i bombardowań. Z pewnością Krzyżacy staraliby się zaskoczyć przeciwnika niekonwencjonalnym atakiem. Nie odnieśliby jednak spektakularnych sukcesów - zapewne warta fortunę broń wiązkowa uległaby awarii już po oddaniu kilku salw. W 1410 roku krzyżacka artyleria, wówczas absolutna nowość, zdołała oddać jedynie dwie salwy, które nie zaszkodziły wojskom Jagiełły. Przeszkodą była zarówno jej mała skuteczność, jak i zalesiony, pagórkowaty teren, który nie sprzyjał użyciu tej broni.
Pierwsze uderzenie wykonaliby na wschodnim skrzydle podwładni Witolda. Atak czołgów i wozów bojowych piechoty zostałby jednak odparty przez potężnie opancerzone czołgi krzyżackie. Na zachodniej flance do boju ruszyłyby polskie czołgi wspierane przez śmigłowce i lotnictwo. Bój byłby tutaj bardziej wyrównany. Tymczasem Litwini ulegliby Krzyżakom i rozpoczęli odwrót. Za nimi ruszyłaby krzyżacka pogoń. Wielki mistrz zakonu nie mógłby jej zawrócić - podczas pościgu za przeciwnikiem niezbyt nowoczesnym oddziałom trudno utrzymać łączność i wewnętrzną organizację. Podobnych problemów doświadczyli w 1999 roku w Groznym Rosjanie, tak zaczęła się wojna izraelsko-libańska w 2006 roku. Fatalny pościg zaważyłby na przebiegu całej bitwy.
Zagubione bowiem w mazurskich lasach krzyżackie czołgi byłyby wystawione na ciągły ostrzał przez przeciwpancerną broń piechoty - granatniki i pociski kierowane. Nie mogłyby umknąć nowoczesnym technicals, czyli samochodom terenowym wyposażonym w lekką broń. Krzyżackie lotnictwo zostałoby z kolei odpędzone znad lasów ogniem lekkich zestawów przeciwlotniczych i uderzeniami lotnictwa myśliwskiego.
Reszta byłaby formalnością - zmagania polsko-krzyżackie na lewym skrzydle byłyby przez długi czas nierozwiązane. Jednak wieści o porażce pogoni za Witoldem zmusiłyby Ulricha von Jungingena do szukania rozstrzygnięcia za pomocą jednego szalonego ataku. W tym momencie widoczna stałaby się przewaga nowoczesnego systemu dowodzenia nad ogromną, choć powolnie działającą siłą. Formacje pancerne wielkiego mistrza byłyby sprawnie wykrywane przez najnowsze środki zwiadu elektronicznego, wyniki rozpoznania przekazywano by do stanowisk dowodzenia, gdzie polscy dowódcy, korzystając ze wspomagania cyfrowego, w czasie rzeczywistym określaliby zagrożenia i priorytety. Załogi krzyżackich czołgów szybko wpadłyby w zdezorientowanie i zdezorganizowanie, a potężne pancerze nie wytrzymałyby precyzyjnie zadawanych ciosów. Atak złamałby się w ogniu polskich czołgów i polskiej artylerii, a wielki mistrz zginąłby samotnie na polu walki.
Tymoteusz Pawłowski doktoryzował się w 2008 roku na Wydziale Historycznym UW. Zajmuje się dziejami XX wieku - przede wszystkim zagadnieniami związanymi z historią Wojska Polskiego, problemami ekonomicznymi, technicznymi i społecznymi. Publikował m.in. na łamach "Przeglądu Historycznego", "Mówią Wieki", "Techniki Wojskowej". Wydał kilka książek, ostatnio "Armię Marszałka Śmigłego. Idea rozbudowy Wojska Polskiego 1935-1939" (2009) oraz "Lotnictwo lat 30. XX wieku w Polsce i na świecie" (2011).