Bloger: Piszę, bo lubię fast foody. Bawi mnie to, że wszyscy są przeciw [WYWIAD]

Bawi mnie to, że wszyscy są przeciw fast foodom. Jak pójdziesz do jakiejkolwiek galerii handlowej, to w sektorach gastronomicznych kolejki ustawiają się jedynie pod McDonaldem, KFC i tego typu przybytkami. Nikt tego nie je, ale wszyscy to kupują? - pyta Żorż Ponimirski, autor bloga Street Food Polska.

Mówią o nim, że jest Magdą Gessler polskich fast foodów. O kebabach pisze z wdziękiem zakochanego nastolatka, ale gdy nie posmakuje mu burger, nie zna litości. Ma ponad 40 lat, jakieś 100 kilo na liczniku i dziesiątki tysięcy czytelników. A najsłynniejszy polski bloger Kominek właśnie ogłosił go właśnie wschodzącą gwiazdą blogosfery.

Rozmowa z Żorżem Ponimirskim *

Jakub Wątor: Nie nazywasz się tak, jak się przedstawiasz.

Żorż Ponimirski: Pewnego dnia Facebook zablokował moje konto z prawdziwym nazwiskiem, więc zarejestrowałem się od nowa. Akurat oglądałem "Dyzmę", a Żorż Ponimirski to moja ulubiona postać. Tak się zapisałem i tak już zostało.

I teraz ten Żorż robi furorę w sieci.

- A początkowo strona nie miała nic wspólnego z recenzjami kulinarnymi. Od czasu do czasu miałem pisać o gotowaniu, opisywać książki kucharskie.

Opisywać książki kucharskie? To jednak wolę fast foody. Jak to się zaczęło?

- Pewnego dnia, a w zasadzie pewnej nocy wracałem sobie z wódeczki na mieście i poczułem głód. W pobliżu czynna była tylko jedna buda, a ponieważ zostało mi kilka złotych, to kupiłem hamburgera. To, co mi dali, w ogóle do hamburgera nie było podobne - ćwiartka bułki kebabowej z wsadzonym w nią starym kotletem. Może pamiętasz, jak za komuny, gdy mercedesy stały na postoju taksówek, czuć było taki charakterystyczny odór spalonych frytek? Tak śmierdział ten hamburger. Oczywiście cały następny dzień miałem straszny absmak w ustach i chorowałem. Stwierdziłem, że nie mogę tego tak zostawić i napisałem o tym na blogu.

Potem pomyślałem, że jest w Kielcach trochę takich miejsc, gdzie podają też fajne jedzenie. Początkowo to był projekt dla paru znajomych. Wrzucałem notki raz na dwa tygodnie, a blog leżał. W pewnym momencie zaczęło się ruszać, ludzie zaczęli sobie to polecać. Pytali, czy byłem tu, czy byłem tam, kiedy następna recenzja. Zacząłem tego bloga traktować poważnie. Teraz staram się, by był jeden wpis dziennie poza niedzielą - tego dnia daję czas ludziom, by przeczytali zaległości z tygodnia.

Czyli codziennie jesz fast foody?

- Czasem jest tak, że w ciągu jednego dnia zrobię dwa, trzy takie punkty z małymi porcjami. Co innego, gdy wyjeżdżam do innych miast. Wtedy staram się przywieźć jak najwięcej informacji, ale to już nie są małe porcje. Zjedzenie hamburgera, który ma dwa razy po 200 gram mięsa i podwójny bekon, potrafi nasycić.

Powiedz mi... jak twoje serducho?

- Bardzo dobrze! Nie odczuwam jakichś problemów. Jeśli już złapię zadyszkę, to od tego, że palę papierosy. Wszystko to kwestia organizmu. Poza tym to nie jest tak, że ja całe dnie jadę tylko na fast foodach. Jeżeli lubię mięso, to nie znaczy, że w domu nie gotuję warzywek na parze, gdy mam na nie ochotę.

Serce w porządku, a żołądek?

- Żołądek też! Pamiętaj - jeśli coś ci smakuje, to znaczy, że ci nie szkodzi.

Nie mogłeś opisywać eleganckich restauracji zamiast hamburgerów?

- Ale ja po prostu lubię fast foody. Jeśli jem na mieście, to najczęściej w takich miejscach. Gdy mam ochotę na coś lepszego, robię sobie to w domu. Poza tym to jest nisza, jeśli chodzi o blogi. Dużo ludzi pyta, czy w tym lub tamtym kebabie warto zjeść. Pomyślałem, by do takich ludzi to skierować. Nie oszukujmy się, na rynku gastronomicznym też jest zapaść. Ludzie nie mają pieniędzy na to, by jeść codziennie w restauracjach. Też mnie bawi to, że wszyscy są przeciwni fast foodom. Ale jak pójdziesz do jakiejkolwiek galerii handlowej, to w sektorach gastronomicznych kolejki ustawiają się jedynie pod McDonaldem, KFC i tego typu przybytkami. Nikt tego nie je, ale wszyscy to kupują?

Wiesz, że przy jakichkolwiek recenzjach zawsze trafi się ktoś, kto zapyta, co ty sam zrobiłeś, że tak się mądrzysz.

- Wiem, ale przecież smak jest sprawą subiektywną. Nie twierdzę, że wszystkim musi tak smakować jak mnie. Ja na przykład lubię ostro doprawione rzeczy i dla mnie rzeczy doprawione delikatnie nie mają smaku. A dla bardzo wielu ludzi pieprz kajeński czy czosnek jest nie do przełknięcia. Nie upieram się, że muszę się wszystkim podobać. Ale cieszę się, że mam czytelników, fanów na Facebooku. No i pozdrawiam też hejterów - dzięki wam wiem, że to, co robię, jest słuszne.

Ale zlustrujmy cię. Masz jakieś doświadczenie kulinarne?

- Generalnie sam dużo gotuję, ale szefem kuchni nigdy nie byłem. Miałem za to okazję podglądać przy pracy kucharzy.

Jak wypadają, gdy teraz ich podglądasz i oceniasz?

- Bardzo różnie. Raz dostaliśmy niedopieczony naleśnik z zimnym środkiem z lodówki za 15 zł. To miał być kebab. Był też taki kebab przy Bodzentyńskiej [ulica w centrum Kielc]. Też za 15 zł, wyrzuciłem go w krzaki. Szybko zwinęli ten lokal, nie dziwię się. Traktowali ludzi jak prosiaki, które zjedzą wszystko. Głośna historia była też z pizzą z Dominium, którą nam przypaloną przywieziono. W tym wypadku jednak dyrekcja tej sieci napisała do mnie z przeprosinami i obiecali przyjrzeć się sprawie.

Zawsze publikujesz wyjaśnienia firm?

- Zawsze. Kiedyś o pewnym kebabie napisałem, że moim zdaniem bułka powinna być gorąca, i dostałem wyjaśnienie, że w tej sieci tak właśnie się robi, że wsad jest gorący, a bułka ma mieć niższą temperaturę. Opublikowałem to i sprawa była zamknięta.

Wróćmy do wrażeń z lokali. Jakieś pozytywne zaskoczenia?

- Jest ich dużo. Najczęściej zaskakujesz się w budach, które, jak widzisz, to nic tylko sanepid wezwać. A okazuje się, że dostajesz kapitalne jedzenie! Największy hardcore od lat to zjedzenie czegoś na dworcu albo w jego okolicach. Wiadomo, że tam 90 proc. ludzi śpieszy się na pociąg, je w biegu i już się nie wróci, żeby zareklamować jedzenie. I tak było ostatnio w Krakowie. W przejściu koło dworca zjadłem znakomitą zapiekankę za 5 zł.

Trochę cię chyba te fast foody kosztują?

- Mam na to przeznaczony budżet. Pieniądze wydaję na książki i jedzenie. To dwie moje pasje i tu mi nie szkoda kasz.

A pracujesz jako kto?

- Z zawodu jestem dyrektorem. Wstaję rano, robię przedziałek i mam fajrant. Całe swoje siły postanowiłem przełożyć na bloga, po to by za jakiś czas zacząć na nim zarabiać.

Czyli masz jakiś biznesplan?

- Oczywiście. Liczę na to, że za rok przywiozę relację z fast foodów w Stanach Zjednoczonych. Może jakaś firma zasponsoruje mi taki wyjazd, a jak nie, to sam na blogu zarobię tyle, by tam pojechać.

A propos sponsoringu - dostawałeś jakieś propozycje?

- Dwa razy dostałem kupony zniżkowe - McDonald's i Subwaya. Kilka z nich wykorzystałem, kilka przeznaczyłem na konkursy na moim fanpage'u. To zawsze miłe zaskoczenie, gdy ci rano kurier przyniesie taki kupon.

Dzwoni ktoś z fast foodu i mówi: "Ma pan u nas miesięczny abonament na jedzenie, ale proszę o nas dobrze pisać".

- Napisałem kiedyś i tego się trzymam - nie ma takiej opcji. Były takie propozycje, ale grzecznie odmówiłem. Piszę tak, jak jest. Karm dobrze albo giń. Chcę być też uczciwy w stosunku do czytelników. Dlatego też zacząłem robić zdjęcia, by mieć dowód, że tak to wyglądało. Swoją drogą muszę zainwestować w aparat, bo wciąż robię zdjęcia komórką. Obecnie firmy już inaczej podchodzą do blogerów i rozumieją, że ich siłą jest właśnie szczerość i autentyczność. Ale nie wykluczam, że pewnego dnia pojawi się materiał podpisany: "artykuł sponsorowany".

Większość fast foodów odwiedzasz w Kielcach...

- Tak, ale kiedyś spojrzałem w statystyki bloga i okazało się, że 30 proc. wejść w ciągu miesiąca było z Warszawy. Nie było wyboru, trzeba było tam pojechać i coś zjeść. W Warszawie jest w tej chwili moda na burgerbary, a ja je uwielbiam. Połączyłem więc przyjemne z pożytecznym.

Co dalej?

- W tym roku to, co robię, docenił sam Kominek - w jego rankingu znalazłem się jako wschodząca gwiazda blogosfery. Taki wpis dla blogera to jak nominacja do Oscara. A co do planów, to zawsze chciałem zrobić coś telewizyjnego. Nie miałem jednak sprzętu i możliwości. Jeśli chodzi o technikę, mam dwie lewe ręce. Pewnego dnia byłem na imprezie, gdzie poznałem ludzi z projektu MadMosquito. Zgadaliśmy się, żeby zrobić coś wspólnie, i w ten sposób powstaje Street Food Polska TV. To będą relacje wideo z miejsc, w których jadam. Jeszcze w tym tygodniu jedziemy w tym celu do Warszawy. Zapraszam do oglądania.

* Artykuły i filmy Żorża Ponimirskiego można śledzić na www.streetfoodpolska.blogspot.com

Więcej o: