Polskie fundusze ulokowały w Turcji setki milionów. Co z tą kasą?

Trwa fatalna passa polskich inwestorów, którzy ulokowali swoje pieniądze w "tureckich" funduszach inwestycyjnych. Ich straty w ciągu dwóch tygodni sięgnęły już 20 proc. Przegranych jest wielu, bo był to wyjątkowo modny kierunek inwestowania - pięć funduszy tego typu zebrało już prawie 500 mln zł naszych oszczędności

Czy nowy tydzień przyniesie ulgę tureckim inwestorom oraz dziesiątkom tysięcy klientów polskich funduszy inwestycyjnych, które tam lokują pieniądze? Po ciężkich spadkach z ostatnich dwóch tygodni w poniedziałek indeks giełdy w Stambule XU100 zaczął dzień od kolejnego zjazdu o ponad 2 proc., ale po kilku godzinach notowań lekko odbił się od dna.

Patrząc na to, co się dzieje na tureckich ulicach, ale także w portfelach polskich inwestorów, którzy ulokowali tam swoje oszczędności, trudno oprzeć się wrażeniu, że upada kolejny mit. Może nie jest to aż tak dojmujący upadek jak koniec hossy na rynku złota, ale też bolesny. Turcja była dla wielu polskich ciułaczy niczym ziemia obiecana. Fundusze inwestujące na giełdzie w Stambule wyrastały jak grzyby po deszczu - dziś mamy ich już pięć. Na Stambuł profilowały się fundusze, które wcześniej miały bardziej ogólny profil (jak inwestujący nad Bosforem fundusz Arki, czy "turecki" Quercus - ten ostatni wcześniej był funduszem inwestującym na Bałkanach i w Turcji, ale nie święcił sukcesów).

Tureckie TFI wśród najpopularniejszych

Aktywa pięciu naszych funduszy tam działających zbliżyły się niedawno do 500 mln zł. Ze statystyk wynika, że fundusze tureckie przez cały pierwszy kwartał 2013 r. mieściły się w pierwszej dziesiątce najchętniej wybieranych przez klientów - a przecież polskiego ciułacza niełatwo przekonać, by wystawił nos za granicę. Nic dziwnego - fundusze pokazywały oszałamiające wyniki. W ubiegłym roku indeks giełdy w Stambule zyskał 52 proc., a polskie fundusze tam inwestujące - po ponad 40 proc.

Czy fundusze nie przesadziły w naganianiu klientów do tureckich funduszy? Czytaj komentarz w blogu Macieja Samcika

Czytaj też: Bankowcy namawiają do funduszy! Sprawdź, czego nie powinieneś dać sobie wcisnąć!

Ale marzenia o wysokich tureckich zyskach pękły jak bańka mydlana, przynajmniej na pewien czas. W Turcji zaczęły się rozruchy, protesty społeczne na niespotykaną dotąd skalę, a na rynku finansowym zapanowała panika. W ciągu dwóch tygodni indeks tureckiej giełdy XU100 spadł o 20 proc. Wyniki funduszy akcji tureckich ostatnio święcących triumfy też budzą grozę. Wartość jednostki uczestnictwa największego z nich, Arki Akcji Tureckich (320 mln zł aktywów), zjechała w ostatnich dniach z 59,8 zł do nieco ponad 49,6 zł (czyli o niecałe 20 proc.), a i to jeszcze bez uwzględnienia ostatniej fali przeceny. Udziały Quercus Turcja stopniały ze 155 zł do 132 zł, a Investors Turcja - z 250 zł do 218 zł (też bez ostatnich spadków indeksu XU100). Dwa pozostałe fundusze lokujące tam, gdzie kończy się Europa i zaczyna Azja - Caspar Akcji Tureckich i UniAkcje Turcja - to jeszcze maluchy, które modę na kraj nad Bosforem zobaczyły dopiero ostatnio i nie zdążyły nabrać masy aktywów.

Co teraz robić?

Oczywiście nie ma powodów do paniki - kto włożył swoje pieniądze do funduszu akcji tureckich wcześniej niż w ostatnich tygodniach, niekoniecznie musiał stracić dużą część z nich. Jeśli spojrzymy na wykres najstarszego stażem tego typu funduszu, Arki Akcji Tureckich, to zobaczymy, że ostatni minikrach pozbawił inwestorów prawie wszystkich tegorocznych zarobków, ale tych z poprzedniego roku na razie nie dotknął (a przypomnę, że w 2012 r. fundusze "tureckie" zarobiły po ponad 40 proc.).

Czytaj też: Czy pierwszy w Polsce fundusz inwestujący w sztukę będzie hitem inwestycyjnym?

Czytaj też: Oszukali inwestorów? Sprzedali im udziały w funduszach, a teraz żądają... wycofania się z inwestycji!

Z punktu widzenia takiego długoterminowego inwestora, który po ostatnim dramacie stracił trochę pieniędzy, ale wciąż ma czego bronić, kluczowym pytaniem jest to, czy inwestycyjna moda na ten kraj w rozsądnej perspektywie powróci. To oczywiście zależy od przebiegu trwających tam protestów i tego, jak będzie reagowała na nie rządząca partia. Czy zamieszki mogą przekształcić się w regularną rewolucję, która - trochę na wzór tej, która objęła północną Afrykę - wywróci do góry nogami rządzącą od lat tym krajem ludową partię AKP, której szefa Recepa Tayyipa Erdogana świat uznaje za autora tureckiego sukcesu gospodarczego? Z punktu widzenia inwestorów to największe ryzyko obecnych zamieszek.

Co będzie dalej z Turcją?

W latach 2010-11 r. turecka gospodarka rosła w tempie 8 proc. rocznie, ale w 2012 r. mocno zahamowała. Menedżerowie polskich funduszy operujących w Turcji są pełni optymizmu (ale czy nie urzędowego?). Marek Buczak zarządzający funduszami w Quercus TFI powiedział ostatnio portalowi Analizy.pl: - Panika na giełdzie w Stambule nie jest do końca uzasadniona. Rynek przereagował ryzyko polityczne w Turcji. Kraj ten przez ostatnią dekadę był stabilny politycznie. Partia AKP jest dla inwestorów gwarantem tej stabilności. Sukcesy gospodarcze rządu przekładają się na rozwój spółek. W Turcji nie ma innej siły politycznej, która mogłaby objąć władzę zamiast AKP. Daleki jestem od sympatii do premiera Erdogana, dlatego mam nadzieję, że obecne protesty zmienią obraz sceny politycznej. Korzystne byłoby złagodzenie formy sprawowania rządów przez AKP, tak aby było w nich mniej ideologii, a więcej pragmatyzmu.

I przekonuje, że "jest bardzo mało prawdopodobny wybuch rewolucji w kraju na miarę tego, co się działo w krajach arabskich". - Spadek indeksów uznaję jako tzw. buying opportunity. Oczekuję utrzymania się dużej zmienności na giełdzie, ponieważ ostatnie wydarzenia sprawiły, że to głównie emocje rządzą notowaniami. Uważam, ze wraz z uspokojeniem się sytuacji indeksy mogą odrobić cześć spadków. Podtrzymuję także moje długoterminowe pozytywne nastawienie do inwestycji w Turcji.

Zgadza się z nim Błażej Bogdziewicz, wiceprezes Caspar TFI: - Moim zdaniem sytuacja polityczna w Turcji niebawem się uspokoi, nie spodziewam się eskalacji ulicznych wystąpień, choć jakiś czas napięcie na pewno będzie się utrzymywało. Premier Erdogan jest człowiekiem pragmatycznym, umie sobie radzić w sytuacjach kryzysowych i spodziewam się, że również teraz znajdzie wyjście z sytuacji. Choć spadają zarówno ceny akcji na tureckiej giełdzie, jak i obligacji, to trzeba pamiętać, że dzieje się to po okresie dużych wzrostów. Turecka gospodarka pozostaje w dobrej kondycji, a obecna sytuacja polityczna ma na nią znikomy wpływ. Moim zdaniem dla inwestorów, którzy myślą w dłuższej perspektywie czasowej, to czas, gdy powinni bacznie przyglądać się sytuacji i szukać okazji do kupowania akcji.

Warto pamiętać, że są to opinie zarządzających, którzy stoją po jednej stronie rynku i będą zarabiać pieniądze tylko wtedy, kiedy klienci przyniosą pieniądze do ich funduszy akcji tureckich. To zapewne ma pewien wpływ na ich optymizm. Ale być może jest on uzasadniony. Inwestorzy nie mogą się przecież trwale obrazić na duży, atrakcyjny, nawet mocno rozedrgany rynek. Ale z drugiej strony część gorącego kapitału zagranicznego, który napłynął do Turcji, napędzając tam inwestycje, może teraz zwiększyć ostrożność.

I włożyć Turcję do grupy krajów o podwyższonym ryzyku, stawiając znak zapytania nad kwestią, czy będzie to kraj podążający w kierunku Europy, czy wręcz przeciwnie. A to z kolei może mocno utrudnić giełdzie tureckiej bicie rekordów. To tureckie kazanie powinno przypomnieć polskim inwestorom, że fundusze inwestujące tylko na jednym rynku zagranicznym są bardziej ryzykownym sposobem lokowania pieniędzy niż te bardziej zdywersyfikowane.

Więcej o: