Firmy pożyczkowe udzielające mikropożyczek na okres do 30 dni nie mają ostatnio najlepszej passy. Najpierw dotknęło je postępowanie urzędu ds. ochrony konkurencji w Wielkiej Brytanii, który oskarżył tamtejsze firmy "chwilówkowe" o mnóstwo nieetycznych działań. Nasi pożyczkodawcy gwałtownie zaprzeczyli, jakoby mieli z tym coś wspólnego - ich zdaniem ten sektor w Polsce pożycza pieniądze odpowiedzialnie, obsługuje w dużej mierze ludzi dobrze sytuowanych, lecz po prostu nielubiących banków.
Ale uspokoiło się tylko na chwilę. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów we wtorek zorganizuje spotkanie, którego tytuł brzmi następująco: "350 zł na 26 dni. RRSO deklarowana przez parabank: 413 proc. Faktycznie - 3621 proc. Jakie opłaty pobierają parabanki?". Chodzi oczywiście o zupełnie różne RRSO dla takiej samej pożyczki zaciągniętej w różnych firmach pożyczkowych. RRSO, czyli rzeczywista roczna stopa oprocentowania, to wskaźnik, który ma odzwierciedlać realny koszt kredytów i pożyczek. W przypadku firm pożyczkowych zwykle wynosi 2000-3000 proc. w skali roku.
Niedawno w gazetowym blogu "Subiektywnie o finansach" pojawiło się porównanie RRSO identycznej pożyczki na 30 dni, w wysokości 500 zł, w różnych firmach pożyczkowych. Kredito.pl: do spłaty: 647 zł, RRSO 2200 proc. Wonga.com: do spłaty:... 645,55, RRSO 459 proc. Vivus.pl: do spłaty: 570 zł, RRSO 392,4 proc. OK Money!: do spłaty: 660 zł, RRSO 2830,7 proc. Pluskasa.pl: do spłaty: 654,51, RRSO 2547 proc.
Czytaj też: Tak Provident chce przechytrzyć Wongę, a Wonga... resztę konkurentów
W jednych firmach podobna pożyczka ma RRSO niecałe 400 proc., a w innych 3000 proc. Dlaczego? Odpowiedź jest zaskakująco oczywista: po prostu niektóre firmy liczą RRSO dla swoich pożyczek tak, jak gdyby to były pożyczki odnawialne (dla takich narzucany ustawowo wzór wyliczania RRSO jest inny, powodując obniżenie stopy oprocentowania), a inne liczą "po bożemu", czyli dla pożyczki, która się nie odnawia.
Sposób liczenia RRSO nie ma większego znaczenia, bo i tak jest to informacja czysto teoretyczna; to Wonga i Vivus zostaną niechybnie pokazane palcem jako kanciarze i kombinatorzy" - komentujemy tę sytuację w blogu "Subiektywnie o finansach"
Czytaj też: Trzy dziewice orleańskie i zły Samcik, czyli rzecz o odpowiedzialnym pożyczaniu
Firmy pożyczkowe nie tylko pragną, by utożsamiano je z ikonami odpowiedzialnego pożyczania, ale też żeby broń Boże nikt nie nazywał ich "parabankami". Ostatnio zaapelował o to Andrzej Roter z Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych. "W imieniu Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce, reprezentującej osiem sektorów rynku usług finansowych, zwracam się do liderów opinii publicznej w Polsce z apelem o zaprzestanie używania w komunikacji zewnętrznej terminu "parabank" na oznaczenie przedsiębiorstw z sektora firm pożyczkowych. (...) Odmienne podejście stawia sektor legalnie działających firm w jednym rzędzie z tymi, które w społecznym odbiorze są uznawane za przykład nawet oszukańczych praktyk. (...) Należy podnieść, iż w Polsce działają dwie grupy parabanków: Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe oraz pracownicze kasy zapomogowo-pożyczkowe.
(...) W potocznym rozumieniu parabanki to przedsiębiorstwa, które zbierają depozyty, nie mając do tego podstawy prawnej, obciążając je ryzykiem. Najbardziej znanym przypadkiem firmy, która z uwagi na potoczne rozumienie terminu "parabank" była tak określana, jest Amber Gold, prowadząca działalność bankową bez posiadania stosownego zezwolenia. Zdecydowanie nie można tego natomiast powiedzieć o firmach pożyczkowych" - pisze Roter.
Czytaj też: Wielki rywal Providenta już w Polsce. Atakuje superelastyczną kredytówką. Spłaty możesz zawiesić nawet na rok
Na razie z apelu wynikło niewiele, bo konferencja planowana na wtorek przez UOKiK ma w tytule sformułowanie niepozostawiające złudzeń, że firma "chwilówkowa" i parabank to jedno i to samo. I żadna doktryna UOKiK nie przekonuje. Gdy Konferencja Przedsiębiorstw Finansowych uważa, że firmy pożyczkowe nie są parabankami, tylko są nimi SKOK-i, rzecznik Krajowej SKOK prosi, żeby SKOK-ów parabankami nie nazywać. No i bądź tu, dziennikarzu, mądry. Komu wierzyć?