Tak samo jak ponad dwa lata temu - gdy rząd po raz pierwszy zamachnął się na OFE i ściął o połowę składki emerytalne płynące do funduszy - wizja coraz większego uzależnienia emerytury od ZUS-u rozpaliła emocje ludzi, a jeszcze większą część z nas zaniepokoiła. Jak te zmiany wpłyną na nasze emerytury? Co wybrać? OFE czy ZUS? Bezpieczeństwo wynikające z obietnic polityków czy (przynajmniej dla niewielkiej części składek) niewidzialną rękę rynku?
Ci, którzy żyją z oferowania planów oszczędzania, zacierają ręce z radości, bo dla nich nie mogła nadejść lepsza koniunktura. Nawet osoby, które do tej pory na myśl o oszczędzaniu dostawały gęsiej skórki, teraz zastanawiają się nad tym, z czego będą żyć na emeryturze. Nazajutrz po ogłoszeniu przez rząd planu przeniesienia z OFE do ZUS połowy naszych, zgromadzonych do tej pory składek, Expander, drugi największy w Polsce pośrednik finansowy, wysłał na skrzynki e-mail tysięcy internautów kuszący komunikat: "Co wybrać: ZUS czy OFE? Policzymy emeryturę w pięć minut, porównamy korzyści z ZUS i OFE, pomożemy zabezpieczyć emeryturę". A obok ankieta, po wypełnieniu której odezwie się doradca finansowy, by umówić się na spotkanie.
Niektórzy spece od inwestowania grają na innych nutach, starając się jak najmocniej... nastraszyć potencjalnych klientów: "Nowo napływające składki, rejestrowane na naszych indywidualnych kontach, w rzeczywistości przeznaczane są na wypłaty świadczeń dla osób pobierających świadczenia na starych zasadach. System ten cechuje ryzyko występujące w przypadku piramid finansowych" - czytamy na stronie ubezpieczeniowej firmy Skandia, oferującej wieloletnie programy oszczędzania. "Może już czas, by pomyśleć o emeryturze?" - konkluduje. No właśnie, kto chciałby, żeby jego emerytura zależała od piramidy finansowej? Firma ubezpieczeniowa Aviva dla odmiany postawiła na suspens: "Gdzie są twoje pieniądze na emeryturę?" - pyta, a w tle uniesione w bezbrzeżnym zdziwieniu brwi dwojga młodych ludzi, zastanawiających się zapewne, kto te pieniądze zabrał i uciekł w siną dal.
Ponieważ nie lubimy być straszeni, a z bezbrzeżnym zdziwieniem nam nie do twarzy, postanowiliśmy o swoich emeryturach dowiedzieć się najpierw czegoś od wspomnianego wyżej Expandera, który w reklamach obiecał, że wszystko wyjaśni. Wypełniliśmy formularz, umówiliśmy się i z wypiekami na twarzy stawiliśmy w jednej z warszawskich kawiarni. Choć z reklamy internetowej wynikało, że precyzyjne wyliczenie, ile wyniesie nasza emerytura, zajmie 5 minut, doradcy udało się to zrobić jeszcze szybciej. Zapytał tylko o nasze pensje, wziął z tego jedną trzecią, zrobił mądrą minę i powiedział, że emerytura wyjdzie mniej więcej tyle a tyle.
Nasz doradca (może mieliśmy pecha i trafiliśmy na nie najlepiej poinformowanego) miał tylko blade pojęcie na temat systemu emerytalnego. Nie wiedział, że nasze przyszłe emerytury będą zależały od tego, ile sami odłożymy w ZUS lub OFE. Uparcie za to przekonywał, że wysokość świadczenia będzie zależała od naszego wynagrodzenia za najlepsze 10 lat pracy (tak było, ale przed reformą emerytalną i powstaniem OFE). - Ale co wybrać? OFE czy ZUS? - dopytujemy. - Ja nie będę nic wybierał. Pracuję na takiej umowie, że płacę niskie składki na emeryturę, więc co to za różnica - odpowiedział doradca. I oznajmił, że w tej sytuacji najważniejsze jest, by zapewnić sobie dodatkowe pieniądze. A te można mieć, podpisując umowę na platformę inwestycyjną.
Sądziliśmy, że tak renomowany pośrednik zaproponuje nam paletę różnych rozwiązań - może konta IKE albo IKZE, konta oszczędnościowe w banku, systematyczne kupowanie udziałów w funduszach inwestycyjnych. Niestety, do wyboru dostaliśmy tylko... dwie polisy inwestycyjne: ING lub Aegon. To inwestycje w fundusze, ale sprzedawane w "opakowaniu" ubezpieczeń. Takie produkty wiążą klienta na wiele lat, a kary za odstąpienie od umowy są zwykle drakońskie (można stracić wszystkie wpłacone pieniądze). Dlatego sprzedający je agenci mogą liczyć na spore wynagrodzenie nawet w wysokości całej składki klienta wpłaconej w pierwszym roku. W przypadku IKE, IKZE czy "zwykłych" funduszy inwestycyjnych, a więc produktów niewiążących klienta obowiązkiem systematycznych wpłat przez 10-15 lat, prowizje dla pośredników z natury są znacznie niższe.
Doradca nie zrażał się naszymi pytaniami o wysokość opłat. Kiedy po spotkaniu przeanalizowaliśmy obie propozycje, okazało się, że podpisując umowę na platformę inwestycyjną, musielibyśmy płacić 10 zł miesięcznie tzw. opłaty administracyjnej, ponad 3 proc. opłaty za zarządzanie polisą i tyle samo za zarządzanie naszym portfelem inwestycyjnym. Na tym nie koniec. Wybierając Aegon, w pierwszym roku musimy oddać 99 proc. naszych składek, które później dopiero mogą nam się zwrócić w postaci premii. Mimo to doradca zapewniał, że średnio dzięki platformie będziemy zarabiać minimum 7 proc. w skali roku, a często nawet i 12 proc. Upierał się, że choć jest przedstawicielem jednego z największych brokerów w kraju - nie ma uprawnień, by zaproponować nam inne rozwiązania. Chcieliśmy rozwiać nasze wątpliwości, ale wtedy doradca już nie był tak miły jak na początku. - Jest zerowe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek zrozumiecie, o co w tym chodzi. Jestem mocno niezadowolony z naszego spotkania - usłyszeliśmy na pożegnanie.
Expander nie jest jedyną firmą, która pod pretekstem zwiększania naszych szans na dostatnią emeryturę proponuje jedynie drogie w obsłudze polisy inwestycyjne. Zadzwoniliśmy też do jednej z mniejszych firm brokerskich, której namiary znaleźliśmy w internecie. Od jej przedstawiciela usłyszeliśmy, że trzeba zbierać na dodatkową emeryturę, zaś w grę wchodzą właściwie jedynie polisy inwestycyjne. O IKE, IKZE i zwykłych funduszach inwestycyjnych nasz rozmówca nie zająknął się ani słowem.