Niech ta historia będzie przestrogą dla wszystkich młodych, ambitnych i kreatywnych. Tzw. umowy śmieciowe, czyli oparte o Kodeks cywilny umowy o dzieło i zlecenia to plaga wśród młodych osób, które swoją przygodę z rynkiem pracy dopiero rozpoczynają. Pracodawcy przekonują – nie ma w tym nic dziwnego, młodzi muszą być elastyczni, dopiero się uczą, nie mogą mieć wysokich wymagań.
To po części prawda. Sami młodzi dobrze o tym wiedzą, dlatego często godzą się na podpisanie dowolnej umowy, byle tylko zdobyć pracę. Ale czasami może się to skończyć źle. Umowom śmieciowym towarzyszą niedogodności, o których wszyscy gdzieś, kiedyś słyszeli, takie jak: brak urlopu, brak ochrony przy zwolnieniach grupowych, okres wypowiedzenia zależny od umowy lub jego brak, brak ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego, prawa do zasiłku dla bezrobotnych (trzy ostatnie tylko przy umowie o dzieło!) itp.
Ale to nie jedyne niebezpieczeństwa. Boleśnie przekonała się o tym Marta, która na Facebooku prowadziła fan page klientów dla toruńskiej agencji Project. Błąd kosztował młodą dziewczynę 15 tys. zł. To prawdopodobnie więcej niż w tej „pracy” w ogóle zarobiła.
Całą sprawę media opisywały już wielokrotnie.
Młoda dziewczyna latem ub.r. na profilu wódki Żytniej (produkowanej przez Polmos Bielsko-Biała) opublikowała zdjęcie pokazujące pięciu biegnących mężczyzn niosących szóstą osobę. Opis wskazywał, że jest on pijany. Tymczasem był on ofiarą ZOMO. Autorem zdjęcia uczestników demonstracji „Solidarności” z sierpnia 1982 roku w Lubinie jest Krzysztof Raczkowiak. Zdjęcie szybko usunięto, ale internet takich rzeczy nie zapomina. W mediach wybuchła burza.
Spółka produkująca trunek odpowiedzialność zrzuciła na agencję, a ta na „ignorancję i brak profesjonalizmu pracownika”. Chwileczkę... pracownika? Problem polega na tym, że Marta pracownikiem nie była, dlatego z własnej kieszeni musiała zapłacić za błąd.
Marcie przedstawiono zarzut pomówienia. Użycie zdjęcia z podpisem sugerującym, że zabity przez ZOMO człowiek nadużył alkoholu i zaliczył tzw. „imprezowy zgon” jak najbardziej jest pomówieniem/ zniesławieniem. Niezależnie od intencji dziewczyny – cała sytuacja jest rzeczywiście bardzo żenująca i niezbyt dobrze świadczy o jej roztropności.
Gdyby jednak Marta faktycznie była pracownikiem Projectu, karę za tę kampanię zapłaciłaby agencja. Bo to pracodawca ponosi odpowiedzialność za to, co w czasie pracy, pod jego nadzorem robią pracownicy. Tak wynika z Kodeksu pracy. Project miał podpisaną umowę z producentem wódki i to on odpowiadał za szkody, które w trakcie obowiązywania tej umowy powstają oraz za pracę wykonywaną przez swoich pracowników. Ponieważ Marta współpracowała z agencją na podstawie Kodeksu cywilnego, a stosunku pracy nie było, właśnie na mocy KC została oskarżona o zniesławienie. I musi teraz zapłacić karę.
Wnioski z tej sprawy wyciągnąć powinni wszyscy młodzi, niepokorni, kreatywni i ambitni: pracując na śmieciówce odpowiadacie za każdy błąd. W mediach - uważajcie, co piszecie, publikujecie i odpuśćcie sobie kontrowersje. Pracodawca wymaga świeżego, agresywnego i innowacyjnego podejścia? Świetnie. Ale przeliczcie, czy to się opłaca. Wielkie korporacje nie pozywają nikogo, jak prywatne osoby uwiecznione na omawianym zdjęciu, na 15 tys. zł. Doliczcie co najmniej jedno zero i zastanówcie się, czy Was na to stać.
W branżach, gdzie pojawić się mogą duże straty, informacyjne przecieki, czy wypadki, np. w budownictwie, handlu, IT, medycynie, albo tam, gdzie pojawiają się jakieś patenty – lepiej zostańcie w domu, jeśli ktoś oferuje „elastyczne zatrudnienie”. Chyba, że macie baaaaaaaaardzo bogatych i kochających rodziców. To może sporo kosztować.