Malcolm Turnbull, premier Australii nie krył dużego zadowolenia po podpisaniu największego w historii kontraktu na budowę okrętów podwodnych. – To wielki dzień dla naszej marynarki, australijskiej gospodarki XXI wieku i naszego rynku pracy – mówił. Wątki militarne też były obecne w jego wypowiedzi. – Nasza flota będzie najlepsza, nasze okręty podwodne będą najbardziej zaawansowane na świecie – mówił. Ale szczególnie mocno akcentował korzyści gospodarcze, jakie przyniesie Australii rekordowy kontrakt podpisany z francuskim koncernem DCNS. I nie był to przypadek.
- Nowe okręty powstaną w znakomitej większości w stoczni w Adelejdzie. – Zbudowane zostaną w Australii rękoma australijskich pracowników, z australijskiej stali i z wykorzystaniem australijskich doświadczeń – podkreślał Turnbull.
Celowo wybrano Adelajdę jako miejsce, gdzie zbudowane zostaną nowe okręty. To ma zapewnić stabilne zatrudnienia na lata dla tysięcy pracowników przy ich budowie oraz późniejszym serwisowaniu. Dodatkowo powstanie 2800 nowych etatów. Przemysł w południowej Australii, zdaniem Turnbulla, ma zapewniony rozwój na co najmniej kilkadziesiąt lat, bo nowe okręty podwodne będą służyć co najmniej do 2060 roku.
Nasze Ministerstwo Obrony Narodowej również zamierza kupić okręty podwodne. Nie 12, jak Australijczycy, tylko 3. Nie za 40 mld dol., ale za około 2 mld dol. I nie tak duże i zaawansowane, jak te, które zbudowane zostaną w Australii. My szukamy jednostek krótszych o jakieś 20 metrów od tych, co kupują Australijczycy, co jest m.in. oczywistą pochodną wielkości morza, na którym mają one działać. Ale, patrząc na postępowanie Australii, widać że można się i tak od niej wiele nauczyć.
Od razu sygnalizowali, że okręty mają być dość duże, przeznaczone do wykonywania precyzyjnie zdefiniowanych działań – w tym transportu oddziałów specjalnych, przeprowadzania ataków rakietowych na odległe cele i prowadzenia długich oceanicznych patroli. Nie chcieli przy tym napędu nuklearnego. Woleli klasyczny dieslowsko-elektryczny. Nasza marynarka natomiast miała długo kłopot ze zdefiniowaniem swoich oczekiwań - przez miesiące publicznie rozważano np., czy jest sens instalować na nowych jednostkach pociski manewrujące czy też nie.
Szukali sprawdzonego producenta z kraju, który jest wieloletnim partnerem. DCNS to koncern z tradycjami, buduje teraz dla francuskiej marynarki dwa pierwsze okręty podwodne nowej klasy Barracuda, które wielkościowo i pod względem możliwości odpowiadały australijskim potrzebom. Nasz MON natomiast, poza propozycjami z Europy, rozważał w przeszłości również zakup jednostek południowo-koreańskich. Niekoniecznie gorszych, ale na pewno powstałych w stoczniach, które mają mniejsze doświadczenie od niemieckich i francuskich w budowie okrętów podwodnych i w kraju, z którym nasze związki gospodarcze, polityczne i militarne są, delikatnie mówiąc, skromne.
Francuzi zgodzili się np. na zainstalowanie w nowych okrętach, inaczej niż w wersji tworzonej dla francuskiej marynarki, napędu tradycyjnego – nie atomowego.
Francuzi nie protestowali, kiedy Australijczycy zaczęli rozważać wybór broni rakietowej dla nowych jednostek. Jakie dokładnie to będą rakiety, jeszcze nie wiadomo. Możliwe, że będzie to broń amerykańska. Najbliższy sojusznik Australii nie będzie się więc czuł pokrzywdzony. Na jednym zakupie upieczone zostaną dwie pieczenie. Polski MON natomiast, co widać na przykładzie najnowszych pomysłów ministra Macierewicza, specjalnie nie przejmuje się ani wcześniejszymi wynikami przetargów (patrz kwestia helikopterów Caracal – tę umowę zdaniem MON trzeba anulować lub znacząco zmienić) ani znaczeniem relacji z USA (Patrioty zdaniem nowego zarządu MON są drogie, twardych ustaleń z Amerykanami nie było, poszukajmy lepszych rozwiązań).
No i co najważniejsze. DCNS zgodził się w wypadku podwodnego kontraktu wszechczasów na bardzo duży offset. Okręty prawie w całości powstaną w Australii w miejscu, które też przypadkowo nie wybrano – rozwój przemysłu, w tym okrętowego, w południowej Australii to część większego planu. Kontrakt z Francuzami starano się więc, jak najlepiej wpisać w szerszą koncepcję rozwoju kraju. Podobnie powinno być w wypadku naszych kontraktów zbrojeniowych.
Tekst pochodzi z blogu „Subiektywnie o giełdzie i gospodarce”