Minister gospodarki i zastępca kanclerza Niemiec Sigmar Gabriel powiedział w ten weekend, że nie ma sensu przygniatać Grecji kolejnymi zadaniami do spełnienia polegającymi na zaciskaniu pasa. Jego zdaniem mogą one zdusić w zarodku odradzający się po latach w Grecji wzrost gospodarczy. Zdaniem Gabriela strefa euro powinna na serio zacząć rozmawiać o redukcji greckiego długu.
Wypowiedź pojawiła się w momencie nieprzypadkowym. W poniedziałek ministrowie finansów wrócą do tematu, który trząsł strefą euro w 2011, 2012 i w środku lata 2015. Bo problem z Grecją wcale nie zniknął.
Jej dług publiczny jest dziś większy niż w momencie jej częściowego bankructwa wiosną 2012. Jest w okolicach 180 procent PKB
Dług w stosunku do PKB to najważniejsza miara skali problemu. W przypadku Grecji problem nie maleje, bo nie rośnie PKB. Nie rośnie, bo kolejne cięcia wydatków aplikowane Grecji przez wierzycieli ze strefy euro nie wypuszczają jej z objęć recesji. O tym, że tak jest od paru lat mówi Międzynarodowy Fundusz Walutowy, tłumacząc, że Grecja swoich długów nie da rady spłacić nigdy, więc trzeba je częściowo darować. Jednak do tej pory o takim rozwiązaniu nie chcieli słyszeć Niemcy.
Dziś sytuacja się zmienia, chociaż oczywiście wicekanclerz Gabriel z SPD ma nieco mniej silną pozycją niż minister finansów Schaeuble z CDU, a ten zdania chyba do tej pory nie zmienił.
Schaeuble i jego stronnicy boją się, że darując Grecji długi wypuszczą dżina z butelki i wkrótce potem wszystkie kraje zadłużonego południa Europy będą chciały podobnych rozwiązań dla siebie. Uważają też takie rozwiązanie za zwyczajnie niesprawiedliwe i niezgodne z unijnym prawem. Z drugiej strony po paru latach intensywnej terapii aplikowanej Grecji przez Niemców widać, że jest ona nieskuteczna.
Niemcy i reszta strefy euro wciąż mogą jednak Grecji dyktować co ma robić, bo Ateny wciąż żyją na koszt podatników z Europy. Poniedziałkowe posiedzenie Eurogrupy ma także zatwierdzić kolejną transzę pomocy finansowej dla Grecji. Bez tej pomocy Grecy nie byliby w stanie normalnie funkcjonować.
Co ciekawe - wśród posunięć, którymi Ateny „zasłużyły” na kolejny zastrzyk miliardów euro jest między innymi obniżenie kwoty wolnej od podatku PIT, co ma zwiększyć dochody budżetowe. Po zmianach ma ona wynosić 8363 euro. Czyli ponad 36 tysięcy złotych. Prawie 12 razy więcej niż w Polsce.
Greckie PKB na głowę mieszkańca pomimo wieloletniej recesji jest i tak o ponad 7 procent większe niż polskie. W Grecji wynosi 73 procent średniej unijnej, a w Polsce 68 procent.