Cztery duże wygrane w Lotto w ciągu roku. Kto tak zarabia?

Marcin Kaczmarczyk
Miesiąc temu w rozbitej rekordowej kumulacji Lotto padły trzy imponujące wygrane – każda po 19,3 mln zł. Wyobraź sobie, że takie pieniądze dostajesz co kwartał – i tak przez cały rok. To nie marzenia, a rzeczywistość szefów wielu dużych amerykańskich firm.

Pięknie jest być dyrektorem wykonawczym (CEO) dużej amerykańskiej korporacji. Przynajmniej jeżeli chodzi o zarobki. Średnie roczne dochody 200 najlepiej opłacanych szefów dużych firm za oceanem wyniosły w ubiegłym roku 19,3 mln dol. (około 76 mln zł). To mniej więcej cztery razy tyle, ile z początkiem maja wygrali szczęśliwcy w naszym Lotto i ponad dwa razy więcej od rekordowej wygranej w Lotto, która padła w Ziębicach w sierpniu ubiegłego roku. Wtedy ktoś zainkasował skromne, w porównaniu do zarobków najlepiej opłacanych amerykańskich menedżerów, 35 mln zł z drobnym naddatkiem.

Z zestawienia o wynagrodzeniach 200 najlepiej opłacanych szefów firm w USA - Equilar 200 Highest-Paid C.E.O. Rankings – przygotowanego dla dziennika New York Times wynika też, że zarobki polskich menedżerów na tle ich amerykańskich kolegów w ubiegłym roku są więcej niż skromne. Janusz Filipiak w ubiegłym zarobił w Comarchu niecałe 10 mln zł – najwięcej wśród szefów firm notowanych na naszej giełdzie. Rekordzista za oceanem – Dara Khosrowshahi, szef Expedii, potentata na globalnym rynku usług turystycznych, otrzymał roczne wynagrodzenie w kwocie 94,6 mln dol., czyli ponad 372 mln zł.

Czytaj też: Jak zareagowali akcjonariusze BP na wieść o tym, że szef koncernu otrzymał podwyżkę. 

Jest biedniej

Chociaż roczne pensje najlepiej opłacanych szefów amerykańskich spółek robią wrażenie – przypomnijmy, że przeciętne (którego większość pracujących i tak nie dostaje) wynagrodzenie w Polsce wynosi nieco ponad tysiąc dolarów – to jednak mogą oni mówić o pewnym kryzysie.

Zarobki najwyżej wynagradzanych 200 dużych szefów spółek z USA spadły bowiem średnio w porównaniu do 2014 roku aż o 15 proc. Ponadto po raz pierwszy od 2012 roku żadna firma nie wypłaciła swojemu dyrektorowi zarządzającemu ponad 100 mln dol.

Dlaczego? Z pewnością nie dlatego, że amerykańskie spółki słabo sobie radzą – nic takiego się nie dzieje. Po prostu narasta społeczny opór przeciwko pensjom absolutnie oderwanym od jakichkolwiek podstaw ekonomicznych i do tego jeszcze setki lub tysiące razy wyższych od pensji przeciętnego Smitha lub Kowalskiego, czego najlepszym przykładem jest wynagrodzenie Phillipe’a Duamana, szefa Viacomu, koncernu mediowego. Otrzymał on w ubiegłym roku 54,1 mln dol. pensji – 22 proc. więcej niż rok wcześniej. Firma, którą kierował, radziła sobie natomiast tak sobie – tak bardzo „tak sobie”, że jej kurs spadł na giełdzie aż o 43 proc. Akcjonariusze mogli się martwić, Duaman mógł natomiast spokojnie przeglądać oferty producentów efektownych jachtów.

Amerykanom przestaje się to podobać. O rosnących nierównościach społecznych mówi się w mediach bardzo wiele, a ekstremalnie wysokie zarobki menedżerów są zgodnie krytykowane przez wszystkich kandydatów na prezydenta. Nawet Donald Trump nazwał je w swoim stylu „całkowitym i kompletnym żartem”.

Tekst pochodzi z blogu „Subiektywnie o giełdzie i gospodarce”