Brytyjskie tabloidy od dawna straszyły swoich czytelników falą imigracji, która zalewa brytyjskie miasta - zwłaszcza te mniejsze - odbierając rodowitym wyspiarzom pracę, poczucie bezpieczeństwa, tożsamość i obciążając za bardzo budżet Zjednoczonego Królestwa. Przy czym dla dziennikarzy „The Sun” lub „Daily Mail” problemem wcale nie są wyznawcy islamu płynący przez Morze Śródziemne do Europy czy imigracyjna polityka Angeli Merkel, ale przybysze z Europy Wschodniej i Środkowej - z nowych krajów Unii Europejskiej. Przede wszystkim Polacy.
I po referendum w Wielkiej Brytanii dotyczącym jej wyjścia z Unii te wątki są nadal intensywnie eksploatowane. „The Sun” w swoim serwisie internetowym przypomina np., że w Cannock, niewielkim mieście w środkowej Anglii, gdzie 68,5 proc. głosów w referendum oddano za Brexitem, wielu mieszkańców twierdzi, że pensje spadają, podobnie jak jakość usług świadczonych przez państwo z powodu zbyt dużej imigracji z Unii Europejskiej.
- Mój narzeczony szuka pracy i nie może jej dostać. To nie jest w porządku, że ktoś, kto urodził się tutaj i chce pracować, nie może tego robić - mówi cytowana przez tabloid 31-letnia pracownica banku.
Inny cytowany w tym samym tekście emerytowany malarz twierdzi nawet, że łatwiej dostanie pracę pracownik fizyczny z Polski, niż Anglik. Brytyjski urzędnik potraktował ponoć lepiej stolarza z Polski, niż jego.
Czytaj też: Brexit to wielka strata dla Polski. Przekreśla np. plan Morawieckiego.
Sprawdź też: książki o głębokich przemianach w światowej polityce i gospodarce >>
- Ulice pełne polskich sklepów, dzieci nie mówiące po angielsku, ale flagi Wielkiej Brytanii znowu powiewają wysoko - pisze „The Sun” we wstępie do reportażu o nastrojach po referendum panujących w brytyjskich miasteczkach, w których mieszka dużo Polaków. Jest on ilustrowany między innymi zdjęciami polskich sklepów działających na Wyspach.
Czytamy w nim o wielkiej uldze i zadowoleniu wśród mieszkańców hrabstwa Lincolnshire, gdzie w niektórych jego częściach nawet jeden na sześciu mieszkańców stanowią przybysze z Europy Wschodniej.
- Boston (jedno z małych miast leżących we hrabstwie Lincolnshire) jest przykładem tego, jak brytyjskie miasto może utracić swoją tożsamość przez polskie sklepy - twierdzi cytowana w tekście matka pięciu dzieci, zwolenniczka Brexitu.
Jej zdaniem imigranci pracują ciężko, ale i tak za bardzo obciążają całą infrastrukturę Wielkiej Brytanii - jej szkoły i szpitale.
Tabloid przypomina przy tym, że w Bostonie popełnianych jest najwięcej morderstw w Anglii i w Walii oraz powtarza opinię, że za spadek pensji o 10 proc. na angielskiej prowincji odpowiada zbyt szeroki napływ imigrantów z Unii Europejskiej.
Szczególnie niepokojące opinie pojawiają się w dalszej części reportażu z „The Sun”. Czytamy najpierw, że w Bostonie jest około 1200 bezrobotnych, w większości Brytyjczyków, z których wielu wierzy, że wynik referendum zmieni dużo w ich życiu.
Bezrobotny 53-latek mówi, że brak możliwości regulowania imigracji z Unii Europejskiej do Wielkiej Brytanii to wielki problem. Ale to się właśnie kończy i wkrótce będziemy mogli, my Brytyjczycy, wprowadzić system punktowy pozwalający osiedlić się na Wyspach tylko tym, których będziemy potrzebować i którzy mają odpowiednie, interesujące nas kwalifikacje.
- To zwolni wiele miejsc pracy dla rodowitych Brytyjczyków - dodaje.
Te opinie świetnie korelują z komentarzem o Brexicie, który napisał na stronach "Krytyki Politycznej" Cezary Michalski. Twierdzi w nim między innymi, że Brytyjczycy po Brexicie w ogóle wyrzucą niewielu imigrantów z Polski, wielu nawet wpuszczą, ale wszyscy będą pracować za jeszcze mniejsze pieniądze, taniej, bez składek na ubezpieczenia, zasiłki, emerytury. Bez przestrzegania wobec nich zasady płacy minimalnej, bo już się żadna „bolszewicka Unia”, a może - jak zapytać z drugiej strony - „Unia neoliberalna” za nimi nie wstawi - dodaje Michalski.
- Już żadnych praw nie będą mieli. I właśnie jako tacy, jeszcze tańsi pracownicy, przydadzą się gospodarce brytyjskiej jeszcze bardziej - podkreśla autor komentarza, dodając jeszcze, że dla jednych zwolenników Brexitu zarobią na zasiłki, dla innych wygenerują większą „wartość dodatkową”.
- A przecież i tak zarobią parę razy więcej, niż nawet na najbardziej podniesionej przez Kaczyńskiego i Morawieckiego pensji minimalnej w Polsce, więc jednak w większości nie wrócą, a sporo jeszcze dojedzie, bo potrzeby tutejszego biznesu są niewyczerpane - gorzko kończy wątek o polskich pracownikach na Wyspach Cezary Michalski.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce"
Brexit. Polacy na Wyspach: "Nie przyjechaliśmy tu żerować na pięknym socjalu"