Drobni przedsiębiorcy w Polsce mają mocno pod górkę. Wcale nie przez podatek dochodowy - ten na poziomie 18 lub 19 proc. proc. (nie mówimy tutaj o wyższych dochodach) nie jest najgorszy. Boli szczególnie składka do ZUS, której wysokość sięgnęła już 1,2 tys. zł i trzeba ją płacić co miesiąc - nawet jeżeli firma nic nie zarobiła lub poniosła stratę. To powoduje, że prowadzenie drobnej działalności gospodarczej nad Wisłą jest często nieopłacalne. Krawcowej lub małej firmie zajmującej się naprawami rowerów ciężko jest zapłacić aż tak dużą składkę ZUS jak teraz.
Problem znany jest od lat. Dlatego można w Polsce przez pierwsze dwa lata działalności gospodarczej płacić składkę ZUS obniżoną o połowę. Ale to po pierwsze nadal dość dużo, a po drugie powoduje, że po dwóch latach działalności wiele malutkich firm w Polsce przestaje działać, albo trafia do szarej strefy - nie są w stanie płacić składki ZUS już w pełnej wysokości.
Czytaj też: Jak bank PKO BP poradził sobie z nowym podatkiem bankowym?
Minister Henryk Kowalczyk ma dużo racji, kiedy mówi, że w rzeczywistości wysoka składka ZUS w Polsce powoduje, że nasz cały system podatkowy (składka ZUS jest jednak pewną obowiązkową daniną, jak typowy podatek) jest absurdalny i niesprawiedliwy.
- Teraz mamy de facto podatek degresywny - bardziej obciążający ubogich niż zamożnych - podkreślił w wypowiedzi dla PAP.
Stąd też pomysł PiS, by podatek dochodowy od osób prowadzących działalność gospodarczą i składki ZUS połączyć w nową daninę - jednolity progresywny podatek. Taka reforma podatkowa ma trzy cele.
- Po pierwsze, zlikwidować degresywność. Po drugie, wprowadzić kwotę wolną od podatku - 8 tys. zł, przynajmniej dla najmniej zarabiających - żeby dotrzymać słowa. Po trzecie ujednolicić, uprościć podatek, równocześnie obniżając obciążenia działalności gospodarczej - uważa szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Zalety nowego pomysłu są oczywiste. Znacząco spadną obciążenia podatkowe od małych firm. Może wzrosnąć ich liczba. Być może też łatwiej im się będzie rozwijać. Niektóre osoby poza tym mogą wyjść z szarej strefy i znowu będą prowadzić legalną działalność gospodarczą.
Czytaj też: Czy naprawdę najbogatsi odfrunęli już reszcie Polaków?
Rozwiązanie, do którego dąży PiS ma też wady - o których oczywiście w rozmowie z PAP minister Kowalczyk nawet słowem nie wspomniał.
Ktoś, mówiąc krótko, musi zapłacić za znaczącą redukcję stawek ZUS dla małych firm i rozpoczynających działalność przedsiębiorców. Tym kimś będą lepiej zarabiający - zarówno na etatach, jak i prowadzący działalność gospodarczą. W polskim systemie podatkowym pojawi się prawdziwa progresja.
Im więcej będziesz zarabiał, tym większy będziesz płacił nie tylko podatek dochodowy, ale również składkę ZUS. I co tu też ważne - mówi się o tym, że zniknie np. obowiązujący teraz maksymalny roczny limit wpłat do ZUS. W wypadku jednolitego podatku zapłacimy zawsze konkretny - i rosnący wraz z dochodami - procent podatku. Państwo później sobie go rozdzieli na konkretne części.
Jak w wypadku wielu nowych pomysłów PiS szczegóły nie są znane. Nie wiemy, jak będzie szczegółowa wyglądała progresja w nowym podatku - jakie będą jego stopy i progi podatkowe. Nie wiemy, czy będzie kwota wolna od podatku i jakiej wysokości i dla kogo. Nie wiemy też, czy będą obowiązywały dotychczasowe ulgi podatkowe lub czy pojawią się nowe. Nie wiemy więc dokładnie, ile straci na reformie ktoś, kto zarabia miesięcznie np. 6 tys. zł brutto, a ile ktoś, kto zarabia 12 tys. brutto.
Wiemy natomiast - to nakazuje interes budżetu - że kwota zebranych podatków nie może być niższa od tej, co zbierana teraz. A powinna być nawet wyższa, bo w końcu nowy rząd prowadzi też kosztowny program 500+ i ma pomysły na kolejne niemałe wydatki - np. obniżenie wieku emerytalnego.
Wiemy ponadto, że do rewolucji w naszym systemie podatkowym już raczej niedaleko. - Nowy podatek łączący PIT oraz składki na NFZ i ZUS wejdzie w życie od 2018 r.; chcemy uchwalić tę ustawę do końca tego roku - deklaruje Henryk Kowalczyk. To oczywiście nie znaczy, że tak się stanie. Podatku od handlu np. dotąd nie ma, a miał być kilka miesięcy wcześniej. Niemniej nowe władze mają wielki plan i już nad nim pracują.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce"