Ważne zmiany
Czasy, w których narzekaliśmy na szybko drożejące paliwa skończyły się w 2012 roku. Potem ropa na świecie, a w ślad za nią benzyny i olej napędowy na stacjach paliw były już tylko tańsze. Dzięki zbiegowi takich okoliczności jak kryzys w strefie euro, problemy z gospodarką w Chinach, wzrost wydobycia ropy z łupków w USA i kłótnie w łonie kartelu OPEC mogliśmy obserwować jak każde kolejne tankowanie do pełna kosztuje nas trochę mniej. Ale to się już skończyło.
Tak wygląda cena oleju napędowego w hurcie w PKN Orlen od początku 2011 roku.
Cena ON w hurcie w PKN Orlen dane: PKN Orlen
Widać, że dołek minęliśmy już kilka miesięcy temu. Dokładnie 21 stycznia metr sześcienny diesla kosztował w Orlenie 2787 złotych. W kolejnych miesiącach można jednak było mieć nadzieje, że to tylko kolejne krótkie odbicie w górę w trendzie wciąż spadkowym.
Dzisiaj jednak czas uznać, że to już nie jest trend spadkowy. Dziś diesel w hurcie w Orlenie jest po 3489 złotych – czyli od dołka w styczniu podrożał o 25 procent. Październik zapewne będzie pierwszym od listopada 2012 miesiącem, w którym średnia cena paliw będzie wyższa niż rok wcześniej.
Zmiana cen oleju napędowego w hurcie dane: PKN Orlen
To co widać na wykresach cen diesla widać też w przypadku cen benzyn. Za wzrostem cen na stacjach benzynowych stoi to co dzieje się na rynkach globalnych. Cena ropy przekroczyła już poziom 50 dolarów za baryłkę. Od styczniowego dołka zaliczyliśmy wzrost o blisko 100 procent
Dlaczego?
Ropa drożeje, bo według prognoz Międzynarodowej Agencji Energetycznej w 2017 zniknie nadwyżka podaży ropy nad popytem na nią, a od 2018 popyt znów zacznie przeważać
Prognoza popytu i podaży na rynku ropy naftowej źródło: Międzynarodowa Agencja Energetyczna
Do tego emocje spekulantów na rynkach pobudziły ostatnie doniesienia o możliwym zamrożeniu poziomu wydobycia w krajach OPEC i o dołączeniu się Rosji do tego pomysłu. Po paru latach niepowodzeń największym producentom ropy na świecie ponownie udało się przekonać rynek, że ceny powinny być wyższe.
I co z tego?
Jeśli to wszystko oznacza, że okres taniej ropy i spadków cen na stacjach benzynowych jest już za nami, to płyną z tego ciekawe wnioski.
Po pierwsze wróci inflacja. Polska od czerwca 2014 jest nieprzerwanie w deflacji, a jej główną przyczyną przez cały ten okres były spadające ceny paliw. To, czy mamy deflację, czy inflację nie jest tylko nudną statystyką. Inflacja może na przykład pomóc wyżej waloryzować emerytury i renty. Inflacja pomaga też zwiększać wpływy z VAT do budżetu – pośrednio zapobiega więc powiększaniu deficytu w budżecie i pomaga w obsłudze długu – bo akurat dług inflacji nie podlega.
Przede wszystkim jednak niewielka dawka inflacji pomaga rozruszać gospodarkę. Ludzie chętniej wydają zarobione pieniądze kiedy wiedzą, że one powoli tracą na wartości. Jeśli ktoś oczekuje, że za rok będzie drożej, to szybciej zdecyduje się na zakupy niż w sytuacji, w której oczekuje, że będzie taniej. W ten sposób pieniądz w gospodarce może krążyć szybciej, a to napędza wzrost gospodarczy.
Oczywiście to wszystko pod warunkiem, że ta inflacja będzie niewielka, a ceny paliw nie podskoczą nam nagle znów powyżej 100 dolarów za baryłkę. Przy zbyt drogiej ropie firmy zaczęłyby mieć problem z kosztami. Przy zbyt wysokiej inflacji miałyby problem z planowaniem inwestycji. Wtedy o jakiekolwiek pozytywne efekty byłoby znacznie trudniej. Ale z inflacją w okolicach 1 – 2 procent rocznie życie zarówno producentów, jak i konsumentów może wyglądać w sposób całkiem interesujący.
Po drugie jeśli faktycznie paliwa nie będą już tanieć, to będzie to stanowić dodatkową zachętę dla producentów aut elektrycznych. Przy droższej benzynie staną się one bardziej konkurencyjne. W efekcie mogą się one upowszechnić na naszych ulicach szybciej niż do tej pory zakładaliśmy.
Po trzecie nawet jeśli droższe paliwa mają jakieś plusy (a mają), to te plusy nie powinny nam przesłaniać minusów. Zwłaszcza tego, że niestety teraz na stacjach benzynowych będziemy zostawiać większą część naszych dochodów niż w ostatnich paru latach.