Znakomita większość maklerów walutowych i inwestorów walutowych trzyma się teraz z daleka od funta. Grają najwyżej na spadek jego wartości. Ale są tacy, którzy zachowują się zupełnie inaczej. - My teraz kupujemy funty - mówi np. w rozmowie z dziennikarką amerykańskiego portalu Marketwatch Alan Higgins, szef działu inwestycji w londyńskim banku Coutts & Co, szczycącym się między innymi tym, że wśród jego klientów jest brytyjska królowa. Dla niego mocne osłabienie funta ostatnio jest niczym innym, jak tylko wyjątkową okazją inwestycyjną. Na tym, mówiąc krótko, można sporo zarobić.
Alan Higgins w inwestowaniu jest kontrarianem, czyli postępuje na rynku zupełnie inaczej niż większość. Kupuje teraz taniejące funty w nadziei, że kiedyś trend się odwróci - szterling odzyska siły i on wtedy pozbędzie się gromadzonych teraz zapasów brytyjskiej waluty.
Czytaj więcej: 16 stycznia funt osłabił się do najniższych poziomów od ponad 30 lat. Co wywołało tak duży spadek jego wartości?
Tę strategię inwestycyjną Higgins przećwiczył już w przeszłości. W 2014 roku, kiedy Rosjanie zajmowali Krym i wszyscy uciekali od rosyjskich aktywów, on szukał na wschodzie kontynentu okazji inwestycyjnych. Kupował tanio akcje rosyjskich spółek, obligacje, rubla. I na tym sporo zarobił - w ubiegłym roku rubel umocnił się do dolara niemal o jedną czwartą!
Higgins wierzy, że podobnie będzie z funtem. Po deszczu pojawi się słońce. Trzeba tylko "chwilę" poczekać.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce".