2,46 mld EUR w ciągu miesiąca to polski rekord wszech czasów. Tyle wyniosła w styczniu nadwyżka na rachunku bieżącym bilansu płatniczego Polski. Po 1989 roku przez lata mieliśmy na nim chroniczny deficyt. Jako kraj rozwijający się, więcej kupowaliśmy za granicą, niż sami eksportowaliśmy. Pierwsze znaczące nadwyżki mieliśmy w 2013 roku. Od tamtej pory zdarza się to coraz częściej. Jednak jeszcze nigdy nadwyżka nie była tak duża, jak teraz.
Na bilans płatniczy wpływ mają eksport i import, ale także innego rodzaju przepływy finansowe. Także przelewy dotacji unijnych. W styczniu o rekordzie przesądziły właśnie środki unijne. Dostaliśmy ich 9,7 mld PLN.
Saldo w handlu zagranicznym faktycznie, jak zauważają analitycy z mBanku, się pogarsza, ale tu też nadal mamy nadwyżkę. Tylko, że mniejszą i z pewnością nie rekordową. W styczniu sięgnęła 225 mln EUR. Eksport w styczniu był większy niż rok wcześniej o 13,8 procent. To bardzo duży przyrost, nie zdarza się zbyt często.
Tak duży wzrost eksportu nie przyniósł nam jednak większej nadwyżki w handlu, ponieważ import urósł jeszcze bardziej. Aż o 16 procent. To największy przyrost importu od 2011 roku. To także kolejny dowód na rosnącą w Polsce konsumpcję. Kupujemy coraz więcej rzeczy produkowanych nie tylko w kraju, ale też za granicą.
Dane o nadwyżce w bilansie płatniczym umacniają złotego – pieniądze (głównie euro), które płyną do polskich firm z eksportu i do rządu z Brukseli są potem wymieniane na złote. Banki kupując złote i sprzedając euro sprzyjają temu, aby kurs euro do złotego spadał.
Z kolei kapitał spekulacyjny widząc takie dane może oczekiwać, że także w przyszłości złoty będzie się z tego powodu umacniać. Starając się na tym zarobić, kupuje złotego i sprzedaje waluty obce już teraz, więc efekt na rynku jest widoczny natychmiast.
Dziś euro kosztuje mniej niż 4,30 PLN, a kurs dolara nawet pomimo podwyżki stóp procentowych w USA spadł poniżej 4 złotych.