W poniedziałek Arabia Saudyjska, Bahrajn, Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem, oskarżając go o wspieranie terroryzmu. Chwilę później podobne kroki podjęły Malediwy oraz uznawane przez Zachód i większość krajów arabskich rządy w Jemenie i w Libii.
Za tą decyzję poszły następne. Saudowie, ze wspierającymi ich państwami, zerwali połączenia morskie, lotnicze i drogowe z Katarem – zablokowano też granicę lądową pomiędzy Arabią Saudyjską i Katarem, którą codziennie pokonują dziesiątku ciężarówek między innymi z żywnością dla Katarczyków. ZEA i Egipt wydaliły ponadto katarskich dyplomatów, dając im 48 godzin na opuszczenie kraju; obywateli Kataru poproszono, by opuścili kraje nowego antykatarskiego sojuszu w dwa tygodnie, a Saudowie dodatkowo zamknęli lokalne biuro Al-Dżaziry, finansowanej przez Dohę panarabskiej stacji telewizyjnej.
To nie koniec. We wtorek saudyjski regulator rynku lotniczego anulował licencję dla Qatar Airways i nakazał tym liniom lotniczym zamknięcie swoich biur w Królestwie w ciągu 48 godzin. We wtorek również niektóre banku saudyjskie i ze ZEA zawiesiły operacje z analogicznymi katarskimi instytucjami finansowymi.
Silne napięcia od kilku miesięcy
Najprościej byłoby połączyć decyzje Saudów i ich sojuszników z niedawną wizytą Donalda Trumpa na Bliskim Wschodzie, mówiąc że to jakaś nowa gra Waszyngtonu. Napięcie jednak w relacjach z Dohą rosły wyraźnie od co najmniej kilku miesięcy i wpisywały się w wieloletnie dość trudne relacje pomiędzy Katarem, a innymi „bratnimi” państwami arabskimi.
Czytaj więcej: Trump podpisał umowę na sprzedaż broni Saudom. Izrael się martwi.
W grudniu, w trakcie szczytu Rady Współpracy Zatoki (należy do niej sześć krajów: Arabia Saudyjska, Bahrajn, Katar, Kuwejt, Oman i ZEA) w Kuwejcie Rijad i Abu Dabi zgodnie oskarżali Katar o finansowanie ugrupowań terrorystycznych w Syrii i gdzie indziej. Saudowie w ostatniej chwili powstrzymali się jednak przed bardziej drastycznymi krokami, nie chcąc psuć efektów spotkania zorganizowanego przez rząd w Kuwejcie. Skończono tylko na kolejnym ostrzeżeniu.
Kolejnym, bowiem kilka tygodni wcześniej Saudowie ostro przekonywali na spotkaniu w Rijadzie nowego emira Kataru Tamima ibn Hamad Al-Thaniego, by zmienił dotychczasową politykę zagraniczną, w tym zaprzestał finansować ugrupowania związane z Al-Kaidą w Syrii. Emir zgodził, ale powiedział, że te zmiany wymagają czasu.
I jak widać teraz cierpliwość króla Salmana i jego sojuszników właśnie się skończyła.
Być może pomogły tutaj też wydarzenia z końca maja. Ujawniono wtedy wypowiedź emira Kataru, w którym skrytykował USA, zaoferował wsparcie dla Iranu, potwierdził poparcie dla Hamasu i Bractwa Muzułmańskiego i dodał, że relacje Kataru z Izraelem są dobre.
Sudów to rozwścieczyło, chociaż Katarczycy twierdzili, że takiej wypowiedzi nie było – to kłamstwa. Pozostali Arabowie nie uwierzyli, bowiem w spornej wypowiedzi emira mieści się kwintesencja polityki Kataru uprawiana przez ten kraj od lat, o której tylko – z powodów czysto politycznych – nie zawsze głośno się mówi.
Katarskie związki z ekstremistami
Działania Kataru często i od lat stoją w sprzeczności z interesami nie tylko Saudów, ale również Amerykanów i szerzej całego Zachodu.
Katar mocno finansuje np. palestyński Hamas w Strefie Gazy i wspiera Bractwo Muzułmańskie – w tym w Egipcie, co, delikatnie mówiąc, bardzo drażni tamtejsze władze. W trakcie Arabskiej Wiosny konsekwentnie pomagał finansowo ugrupowaniom islamistycznym w całym regionie.
Pieniądze z Katru płynęły też do Dżabhat an-Nusra, terrorystycznej organizacji islamistów działającej w Syrii. Katarczycy finansowali również rebeliantów Huti w Jemenie i – jak napisał Financial Times – zirytowali również inne państwa arabskie w regionie tym, że zapłacili dżihadystom powiązanym z Państwem Islamskim około 1 miliard dolarów za uwolnienie porwanych obywateli Kataru w Iraku i w Syrii.
Co nawet zabawne, Katar często się bronił, mówiąc, że to nie rząd jego kraju pomaga islamistom, ale jego prywatni obywatele – takie mają sympatie i poglądy.
Bardzo, bardzo bogaty inwestor
A dlaczego o tych działaniach mówi się stosunkowo mało na Zachodzie? Bo Katar jest ekstremalnie bogatym krajem, który chętnie inwestuje za granicą.
W Wielkiej Brytanii np. Katarczycy, wg opinii ich ministra finansów, zainwestowali od 45 do 51 mld dol. Należy do nich np. Harrods, legendarny dom towarowy. Chętnie kupują też nieruchomości we Francji – mają np. prestiżowe sklepy przy Champs-Elysees. Państwowy fundusz Kataru inwestuje w dziesiątki znanych firmy w Europie Zachodniej i w USA – jest np. jednym z trzech największych akcjonariuszy Volkswagena.
No i Katar ma też gaz i instalacje do jego skraplania i statki, którymi ten gaz można przywieźć do Polski. Tak więc i nasze władze od lat cenią sobie kontakty z Katarczykami, czego najlepszym dowodem są nie tylko pełne zachwytu komunikaty PGNiG o kolejnym transporcie gazu do Polski z Kataru, ale również przyjmowanie z pełną pompą emira Kataru w Warszawie mniej więcej miesiąc temu.
Kto przy takich interesach przejmowałby się śledzeniem, co później Katarczycy robią z zarobionymi pieniędzmi? Wygodniej tego nie wiedzieć.
Saudom z sojusznikami zaczęło to jednak bardzo przeszkadzać. No i mamy ostry konflikt dyplomatyczny na Bliskim Wschodzie. Katar sygnalizuje na razie, że chce się porozumieć. Czy tak się stanie, zobaczymy w nieodległej przyszłości.
Co ciekawe również, problem dostrzeżono już w Paryżu. O likwidacji ulg inwestycyjnych dla Katarczyków kupujących nieruchomości we Francji mówi już głośno Macron i jego współpracownicy.
Tekst pochodzi z blogu „Giełda i gospodarka.pl”.