Wtorkowe spotkanie prezes ZUS Gertrudy Uścińskiej z przedstawicielami związków zawodowych można uznać za udane jedyne częściowo.
Co prawda prezes wywalczyła 100 mln zł na 150 zł brutto podwyżki dla wszystkich pracowników, jednak strona pracownicza nie kończy sporu zbiorowego, który trwa od końca maja. Związkowcy domagają się nie 150 a 700 zł podwyżki na osobę, przy równoczesnym zapewnieniu, że nikt z pracowników nie zostanie zwolniony.
- Nie mam obecnie możliwości większego ruchu finansowego i chciałabym, by strona związkowa to zrozumiała - podkreślała cytowana przez PAP Uścińska. - Nie oznacza to, że zrezygnowałam z podejmowania wysiłku, którego celem jest podniesienie wynagrodzeń pracowników - zapewniała prezes.
W apelu, który rozpoczął negocjacje w sprawie podwyżek zwracano uwagę, że „średnie wynagrodzenie pracownika ZUS w oddziałach z uwzględnieniem kadry kierowniczej wynosi 3.020 zł. brutto. Pracownicy ZUS są jedną z najniżej uposażonych grup urzędniczych”.
Dodatkowo pracownicy ZUS stali się "mimowolnymi ofiarami zamrożenia funduszu wynagrodzeń (lata 2010-2015) w sferze budżetowej. Nierealizowanie porozumień płacowych było również przedmiotem sporu zbiorowego jaki trwał w Zakładzie w latach 2011-2015".
Choć jeszcze w maju rzecznik prasowy zakładu ubezpieczeń mówił, że choć pensje nie są wysokie, to strajk jest mało realny, to dzisiaj nikt już nie ma takiej pewności.
Sytuacja jest tym bardziej napięta, że od października, kiedy w życie wchodzi ustawa obniżająca wiek emerytalny, urzędnicy będą musieli obsłużyć dodatkowo być może nawet ponad 300 tys. osób.