Główny Lekarz Weterynarii zatrzymał transporty skażonych kurczaków. Pierwsza partia już trafiła do odbiorców

Robert Kędzierski
Główny Lekarz Weterynarii poinformował o zatrzymaniu transportów drobiu skażonego fipronilem. Niestety partia 900 kg towaru, który może być skażony, trafiła do sprzedaży, zanim dotarło do nas ostrzeżenie od niemieckich służb.

Jak informuje PAP Główny Lekarz Weterynarii doprowadził do wycofania z dystrybucji partii mięsa drobiowego skażonego fipronilem. Groźny środek przedostał się do organizmów zwierząt na jednej z farm, gdzie była używany do zwalczania wszy, kleszczy i roztoczy. 

Skażone kurczaki trafiły do ubojni w Polsce 31 lipca, a 1 sierpnia mięso ubitych zwierząt zostało przewiezione do hurtowni w Gdańsku, Gdyni i Nowym Dworze Mazowieckim. Paweł Niemczuk, szef GIS, podkreśla, że towar nie trafił do dalszej dystrybucji. 

Portal Białystok Online informuje jednak, że "przedsiębiorca z Grądów-Woniecko  zdążył sprzedać ponad 900 kg filetów z piersi kurczaka swoim klientom." Możliwe więc, że produkty spożywcze wytworzone przy użyciu filetów trafiły do sklepów i konsumentów. 

Kilka dni temu informowaliśmy, że do Polski mogły trafić jaja skażone środkiem owadobójczym. Partia potencjalnie zanieczyszczonych fipronilem produktów została dostarczona do odbiorców na terenie 3 województw: kujawsko-pomorskiego, mazowieckiego, wielkopolskiego - informuje Główny Inspektorat Sanitarny. Jaja nie trafiły jednak do konsumentów. Kontrola przeprowadzona przez GIS wykazała, że jaja zostały zablokowane w obrocie, nie będą więc użyte do dalszego przetwórstwa. Potencjalnie szkodliwe produkty nie trafiły do konsumentów i zostaną zutylizowane lub zwrócone do niemieckiego dostawcy.

Czytaj też: Zabójcze substancje, tak groźne, że niektóre postanowiono zniszczyć. 

Fipronil, substancja biobójcza, może negatywnie wpływać na pracę nerek i wątroby. Jest stosowany w weterynarii przy zwalczaniu pcheł i kleszczy. Jaja skażone fipronilem wykryto w 15 krajach Unii Europejskiej. 

W USA wykryto pchły zakażone dżumą. Specjaliści uspokajają: nie ma powodu do paniki

Więcej o: