Rynek finansowy na artykuł siódmy nie reaguje. Euro nadal kosztuje 4 złote i 20 groszy. Indkes WIG na giełdzie spada o 0,2 procent, polskie obligacje zachowują się tak jak zwykle – trochę tanieją, trochę drożeją. Nic wielkiego.
Rynek nie reaguje na artykuł 7, ponieważ nikt nie podejmuje żadnych decyzji o kupowaniu lub sprzedawaniu czegokolwiek tylko w oparciu o to wydarzenie. Dominuje przeświadczenie, że to wydarzenie doniosłe, ale głównie symboliczne, na razie bez większego praktycznego znaczenia.
Analitycy państwowego banku PKO BP napisali, że ryzyko objęcia Polski sankcjami w następstwie uruchomienia procedury z artykułu 7 jest małe. Potrzeba do tego jednomyślności w UE, której ich zdaniem raczej się nie doczekamy. Dlatego konflikt z Brukselą nie będzie mieć żadnego bezpośredniego przełożenia na polską gospodarkę co najmniej do 2023 roku
Dlaczego akurat do 2023? Bo mniej więcej wtedy unijne państwa zaczną wydawać środki unijne z nowej perspektywy finansowej 2021-27. To, że Polska dostanie mniej pieniędzy niż w okresie 2014-20 jest pewne. Wiadomo to było od lat, jeszcze przed dojściem do władzy PiS. Teraz może się okazać, że będzie ich jednak ZNACZNIE mniej i to już wpływ na gospodarkę będzie mieć. Ale jak napisali w PKO BP – dopiero za 6 lat.
A to, co się stanie w ciągu tych sześciu lat także jest mocno niepewne, na co wskazuje Jakub Borowski, główny ekonomista banku Credit Agricole Bank Polska
Wspomina on i o pieniądzach z UE i o klimacie inwestycyjnym i o wpływie na bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce, pisząc, że wpływ procedury z artykułu siódmego na to wszystko będzie wysoce niepewny.
Oczywiście, rynki finansowe nie znoszą niepewności, więc tylko w tym kontekście powinny właśnie być na skraju załamania nerwowego. Nie są, bo w przypadku Polski są też inne czynniki, które są uznawane za równie ważne, albo może nawet ważniejsze.
Po pierwsze mamy gospodarkę, która właśnie rośnie o ponad 4 procent rocznie – czyli pod tym względem jesteśmy w UE raczej rodzynkiem. Po drugie wszystkie wskaźniki makroekonomiczne mamy w porządku. Nie mamy ani za dużego długu, ani za dużego deficytu, ani za dużego bezrobocia, ani dziury w handlu zagranicznym. Nie grożą nam obniżki ratingów. Z punktu widzenia inwestora nie ma się do czego przyczepić.
Po trzecie na tle Unii mamy dość wysokie stopy procentowe. Polskie obligacje dające 2-3 procent zysku w dzisiejszym świecie ujemnych stóp procentowych można uznać za całkiem niezłą lokatę. Aby wycofać się z takiego rynku potrzeba czegoś więcej niż tylko uruchomienia długiej i biurokratycznej procedury Brukseli. Nawet jeśli to procedura nigdy dotąd nie stosowana i przez to dość sensacyjna.
Czyli rynek nie boi się artykułu siódmego, bo ryzyka z nim związane są niejasne i przede wszystkim przesłonięte przez siłę polskiej gospodarki. Oczywiście nic nie trwa wiecznie i kiedyś możemy dojść do sytuacji, w której polska gospodarka osłabnie, a ryzyka wynikające z konfliktu z Unią staną się bardziej oczywiste. Wtedy rynek będzie miał okazję reagować. Ale to jeszcze nie dzisiaj.