Trump obiecuje "masowe wiercenie" po ropę i gaz. Na Alasce, w parku narodowym. W grę wchodzą wielkie pieniądze

Przełomowa ustawa podatkowa w USA, zmieniła nie tylko daniny dla państwa. Otworzyła też drogę do wydobycia ropy i gazu w arktycznej części USA, dzikich rejonach Alaski. Miliardy dolarów potencjalnych zysków wygrały z nieskażoną (jeszcze) przyrodą.

Poprzedni amerykański prezydent, Barack Obama, zakazał wydobywania w tym rejonie. Donald Trump jest jednak znany z całkowicie odmiennego podejścia do kwestii środowiska. To, że odblokuje wiercenie na Alasce, było kwestią czasu. Trump tuż przed świątecznym weekendem podpisał ustawę podatkową, w której przemycono też zgodę na wydobycie.

Czytaj też: Wielka obniżka podatków w USA. Głównie dla bogaczy. Trump po roku rządów w końcu coś osiągnął

Wspomniał o tym tak, jak lubi to robić – czyli na Twitterze. We wpisie nazwał planowane wiercenie "masowym".

Jednym z największych orędowników tej zmiany była w ostatnim czasie pochodząca z Alaski republikańska senatorka Lisa Murkowsky. Obszar ten, znajdujący się około 80 mil na wschód od Prudhoe Bay, wielkich pól ropy naftowej, ma według Murkowsky, dać miliard dolarów w ciągu 10 lat.

Demokraci i obrońcy środowiska zapowiadają, że to nie koniec walki o cenny przyrodniczo rejon. Arktyczny narodowy park dzikiej przyrody - Arctic National Wildlife Refuge, w skrócie ANWR - to największy taki park w Stanach Zjednoczonych. Żyją w nim między innymi polarne lisy i niedźwiedzie, grizzly oraz 200 gatunków ptaków, to też teren, gdzie rozmnaża się lokalny gatunek karibu.

Alaska, Arctic National Wildlife RefugeAlaska, Arctic National Wildlife Refuge źródło: Shutterstock

Ideologiczny bój o to, czy wydobywać tam ropę i gaz, toczy się w Stanach Zjednoczonych od lat 70. ubiegłego wieku. Autorzy nowego prawa przekonują, że obszary, w których firmy będą mogły wykupić licencję na poszukiwanie i wydobycie surowców, stanowią niewielką część parku, a kiedy produkcja ruszy, da nowe miejsca pracy i zmniejszy import ropy przez USA. Ale szyby naftowe i ropociągi to też drastyczna zmiana dla środowiska i ryzyko skażenia wyciekami.

Zwolennicy argumentują, że straty dla środowiska będą niewielkie, a inwestycja jest konieczna dla mieszkańców Alaski. Pozostaje jednak kwestia, czy surowców jest tam na pewno tyle, by negatywny wpływ na środowisko w jakiś sposób się równoważył.

Były menedżer w BP, który zajmował się w koncernie poszukiwaniami nowych złóż, twierdzi, że ropy nie ma tam zbyt wiele. „Nie wierzę, żeby w parku arktycznym znajdowały się odpowiednie, komercyjnie opłacalne złoża” – cytuje Christophera Lewisa Kim Heacox, pisarz, przyrodnik i mieszkaniec Alaski w artykule napisanym dla „The Guardian”. Zdaniem eksperta z BP, są inne miejsca, w których można szukać surowców, mniej wrażliwie przyrodniczo, gdzie poza tym koszt wydobycia będzie niższy. W 1998 roku szacowano zasoby w tym rejonie na 10,4 mld baryłek, ale tak naprawdę nikt nie wie, ile tej ropy jest.

Ustawa już jest podpisana, mimo to obrońcy środowiska twierdzą, że są metody, by skutecznie utrudnić firmom, które dostaną licencję w alaskańskiej Arktyce. Udało się to już w przeszłości – w 2015 roku między innymi przez nich Royal Dutch Shell porzucił wart 7 mld dolarów projekt poszukiwania ropy u wybrzeży Alaski.

Być może takie kroki wcale nie będą konieczne. Wydobywanie ropy naftowej daleko na północy jest kosztowne, a przy obecnych, wciąż niezbyt wysokich, cenach ropy firmy naftowe dokładnie wszystko policzą, zanim zaangażują się w kosztowną inwestycję. Problem ze znalezieniem chętnych do przetargów na licencje poszukiwawczo-wydobywcze mają już od pewnego czasu na przykład Norwegowie.

+++

Zbigniew Grycan: Dobrze mi się wiodło, bo przede wszystkim dbałem o jakość swoich produktów [NEXT TIME]

Więcej o: