Przypomnijmy, w listopadzie doszło do masowych aresztowań w Arabii Saudyjskiej. W ramach kampanii antykorupcyjnej zamknięto 381 osób, wśród nich znalazło się wiele książąt, przedstawicieli władz wyższego szczebla czy znanych biznesmenów. Wielu z nich przetrzymywano i przesłuchiwano w luksusowym hotelu Ritz-Carlton w Rijadzie.
Dziś wiemy o ciemnej stronie tych aresztowań. Przedsiębiorcy niegdyś uważani za gigantów saudyjskiej gospodarki, dzisiaj noszą na nogach bransoletki z nadajnikami. Książęta przewodzący siłom wojskowym, teraz są pilnowani przez strażników, którymi dowodzili. Rodziny latające prywatnymi odrzutowcami, dziś nie mogą uzyskać dostępu do swoich kont bankowych.
Jednak to nie wszystko. Jak podaje The New York Times, wielu z zatrzymanych stało się obiektem przemocy fizycznej. Było to powodem hospitalizowania co najmniej 17 osób w początkowych dniach aresztu. Jeden z zatrzymanych zmarł w areszcie, a osoba, która widziała ciało utrzymuje, że miało ono oznaki znęcania się, kark denata wyglądał na skręcony, a ciało było bardzo spuchnięte.
Aby opuścić Ritz, wielu aresztowanych nie tylko oddało ogromne sumy pieniędzy, ale także podpisało zgodę na rządową kontrolę cennych nieruchomości i udziałów w ich firmach. To wszystko miało dziać się poza oficjalnymi procedurami.
Rząd, powołując się na ochronę prawa prywatności zatrzymanych, w wielu przypadkach odmówił sprecyzowania zarzutów, nawet po ich zwolnieniu. Nie wiadomo więc dokładnie, kto został uznany winnym, a kto niewinnym.
W e-mailu do The New York Times urzędnik ambasady Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie zaprzeczył oskarżeniom o fizyczne znęcanie się i torturowanie więźniów. Nazwał je „absolutnie nieprawdziwymi”.
- Śledztwa prokuratora generalnego były prowadzone w pełnej zgodzie z saudyjskimi przepisami. Wszyscy objęci dochodzeniem mieli pełen dostęp do pomocy prawnej, a także opieki medycznej – napisał w mailu do redakcji.