Ustawa regulująca handel w niedziele miała przyczynić się do tego, że pracownicy handlu mieli mieć więcej wolnego czasu, a konsumenci mieli wydawać swoje pieniądze w mniejszych placówkach prowadzonych przez właścicieli. Skorzystać mieli więc pracownicy i drobny handel. Pierwsze, marcowe wyniki zdawały się potwierdzać, że drobny handel mógł na zakazie skorzystać, ale równie dobrze mógł to być efekt tego, iż Wielkanoc przypadła na pierwsze dni kwietnia.
Dane z kwietnia, którymi nieoficjalnie podzielił się Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach, wskazują jednak, że drobny handel może tracić na zakazie handlu.
- Pierwsze dane, które mieliśmy po wprowadzeniu niehandlowych niedziel pokazywały, że w marcu wzrost sprzedaży w sklepach małoformatowych wzrósł o 23 proc. versus luty. Ale trzeba zwrócić uwagę na kilka czynników. Po pierwsze był to wynik Wielkanocy która była tym roku 1 kwietnia. Ponadto okazało się, że z danych historycznych wynika, iż w marcu zawsze jest wzrost miesiąc do miesiąca. Rok temu było to 12 proc. Do tego dochodzi fakt, że marzec jest dłuższy o 3 dni od lutego. Uwzględniając te wszystkie dane okazuje się że szału ani tendencji też nie ma. Otrzymałem nieoficjalne dane (publikacja będzie 17 maja), że w kwietniu spadła sprzedaż w sklepach małoformatowych o 4,7 proc. w wartościach bezwzględnych – mówił Ptaszyński podczas panelu „Handel w niedziele”.
Reklamy największych sieci dyskontowych widać praktycznie wszędzie. Celują w tym zwłaszcza Lidl i Biedronka, które zawzięcie rywalizują o portfele polskich konsumentów. Tymczasem, jak zauważył Maciej Ptaszyński, na reklamy nie stać małych przedsiębiorców, więc w Polsce powtarza się scenariusz z Węgier. Na Węgrzech sieci handlowe agresywnymi kampaniami reklamowymi powiększyły swój udział w rynku kosztem mniejszych podmiotów.
Związkowcy z „Solidarności” potwierdzają z kolei, że wzrosty w dyskontach mogą być duże, ale ich zdaniem nie ma się czym martwić.
- Z naszych danych wynika ze ten wzrost jest rzędu od 15 do 23 procent. Obserwujemy duże sieci dyskontów i ten wzrost jest duży. Polacy kupują na zapas ale naszym zdaniem ta tendencja po 2 latach będzie się kurczyła – mówił Alfred Bujara z NSZZ „Solidarność”.
Skoro więc zamknięcie sklepów w niedziele nie zachęciło Polaków do małych sklepów, to oznacza, że ruch w dużych przesunął się na inne dni. Sieci handlowe jeszcze przed wejściem zakazu w życie wydłużały godziny pracy, szczególnie w piątki i soboty, co siłą rzeczy oznaczało zwiększenie obciążenia pracowników pracą w te dni.
- Po tych 7 niedzielach widzimy już ze ludzie kupują na wyrost. Przychodzą do sklepów wielkopowierzchniowych w zwiększonej frekwencji pod koniec tygodnia. W rezultacie z automatu pracownicy są przeciążeni pracą w piątki i soboty – zauważyła Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Związkowcy, choć zgadzają się z tym, że zwiększyło się obciążenie pracą, przytomnie też zauważają, że polskie standardy pracy nie są najwyższe, a w innych krajach pracowników w sklepach jest wystarczająco dużo, by mogli wyrobić się z pracą i wyjść z niej już pół godziny po zamknięciu sklepu. W Polsce często, zdaniem związkowców, pracownicy muszą przesiadywać w pracy po nocach.
W czasie Europejskiego Kongresu Gospodarczego tematu zakazu handlu w niedziele poruszył też wiceminister pracy Stanisław Szwed. Resortowi nie podoba się zwłaszcza działalność sieci Żabka, która sklepy swoich franczyzobiorców przerabia na placówki pocztowe, omijając tym samym zakaz handlu w niedziele bez konieczności stawania za kasą przez samych franczyzobiorców. Z tego powodu „Solidarność” domagała się zwiększenia środków na kontrole Państwowej Inspekcji Pracy, której to przybyło zadań w związku z zakazem handlu, ale nie przybyło pieniędzy.
Wiceminister Szwed zapowiedział, że omijanie zakazu musi się skończyć i że będą wprowadzone zmiany w przepisach mające ukrócić takie praktyki.