Zgodnie z unijnym prawem Polska do 2020 roku powinna osiągnąć 50-procentowy poziom przetwarzania odpadów papierowych, metalowych, szklanych i z tworzyw sztucznych. W razie niespełnienia tego wymogu nasz kraj czekają surowe kary. Tymczasem do realizacji tego celu jest dość daleko - w 2014 roku przetwarzane było 21 procent odpadów. Kontrola Najwyższej Izby Kontroli wykazała zaś, że w 2016 w 14 z 22 badanych gmin wskaźnik ten był… niższy niż rok wcześniej. Co więcej, NIK stwierdziła nierzetelne raportowanie danych o wskaźnikach o poziomie recyklingu. Izba podpowiada też, jak prostym trikiem poprawić nieco wskaźniki.
Kontrola NIK objęła 22 gminy - 10 miejsko-wiejskich, 6 wiejskich i 6 miejskich z województw dolnośląskiego, kujawsko-pomorskiego, lubelskiego, małopolskiego, mazowieckiego i podlaskiego. Izba pozytywnie oceniła działania gmin z zakresu edukacji i informacji. Gorzej było z poziomem przetwarzania odpadów. Zgodnie z przepisami z 2013 roku gminy miały osiągać w konkretnych latach zakładane poziomy recyklingu (w 2015 - 16 proc., w 2016 - 18 proc.). Co prawda tylko jedna z gmin nie dała rady, ale NIK zwraca uwagę na fakt, że pomimo tego w 14 z 22 gmin w 2016 poziom recyklingu był niższy niż w 2015. Sytuację mogłoby jednak poprawić doliczanie do statystyk danych z punktów skupu surowców wtórnych, czego gminy nie robią (z wyjątkiem Zielonej Góry). Tym prostym trikiem, podpowiadanym przez samą Najwyższą Izbę Kontroli, gminy mogą poprawić swoje statystyki.
Niestety, do 2020 roku poziom recyklingu ma sięgnąć 50 procent i Izba wprost ostrzega, że ten cel jest zagrożony.
- Zdaniem NIK, istnieje zagrożenie niezrealizowania przez Polskę wyznaczonych przez Unię Europejską celów recyklingowych, które w 2020 r. mają osiągnąć poziom 50 proc. Należy zatem uważnie obserwować poziom recyklingu i w razie potrzeby wszcząć niezwłocznie działania, tak by uniknąć wysokich kar pieniężnych. Ministerstwo Środowiska wprowadziło (1 lipca 2017 r.) jednolity dla wszystkich gmin Wspólny System Segregacji Odpadów. Do zakończenia kontroli wszystkie kontrolowane gminy i spółki wdrożyły albo rozpoczęły wdrażanie tych wymagań - czytamy w komunikacie Najwyższej Izby Kontroli.
Najwyższa Izba Kontroli zwróciła też uwagę na fakt, że jest problem z prawidłowym raportowaniem poziomu przetwarzania odpadów. Dane sprawozdawcze przekazywane przez gminy marszałkom województw okazują się bowiem nierzetelne, a główną przyczyną braku rzetelności było niestaranne zbieranie danych. Jedno z przedsiębiorstw w Wołominie nie wykazało w sprawozdaniach 4 ton zmieszanych odpadów opakowaniowych, zawyżyło o 175 ton ilość odpadów biodegradowalnych i „zapomniało” o przeterminowanych lekach czy zużytych bateriach. Miejscowy samorząd tych danych nie zweryfikował.
Problemem jest też ustalanie liczby osób zobowiązanych do płacenia za gospodarowanie odpadami - kłopoty ma z tym połowa badanych gmin. Przy czym postępowania wyjaśniające w przypadku braku złożenia deklaracji samorządy generalnie wszczynają dość szybko - niechlubnymi wyjątkami są Warszawa i Łomża. Rosną też zaległości z tytułu opłat za gospodarowanie odpadami; na koniec 2017 roku zaległości wynosiły już 49 mln złotych, najwięcej w Warszawie (21 mln), która także niespecjalnie aktywnie podchodzi do windykacji należności.
Nierównowaga systemu od strony finansowej wynika z wielu czynników - stawki za gospodarowanie odpadami są zbyt niskie (ale konia z rzędem temu samorządowi, który zdecyduje się podnieść stawki i narazić suwerenowi), a dochodzą jeszcze do tego klasyczne polskie problemy - niezgłaszanie liczby osób czy opóźnienia w płatnościach. NIK sugeruje, by samorządy dokonywały częściej kalkulacji opłat, co jest słusznym kierunkiem, jednak trudnym do przeprowadzenia. Szczególnie w roku wyborczym.
Problemem są też dzikie wysypiska, których występowanie stwierdzono w 13 z 22 gmin. Najwięcej było ich w Krakowie (3056) i Warszawie (1530). Łącznie z ponad 5,6 tys. dzikich wysypisk gminy wywiozły 15,5 tysiąca ton odpadów. Jako jeden z powodów pojawiania się dzikich wysypisk NIK wskazała brak punktów selektywnej zbiórki niektórych odpadów - każdy, kto próbował się pozbyć tzw. gabarytów czy zużytych farb i lakierów doskonale wie, o czym mowa.
Gminy nie zawsze też sprawują odpowiedni nadzór nad zidentyfikowanymi dzikimi wysypiskami. Zdarzało się, że pomimo podejmowanych wysiłków nielegalne miejsca pozbywania się odpadów miały się świetnie, w przeciwieństwie do środowiska zatruwanego przez śmieci.
Do śmieci „wytwarzanych” na miejscu Polacy dodają też kłopoty z importowanymi odpadami. Zarówno legalny, jak i nielegalny import zwiększa ilość odpadów zalegających w miejscach ich składowania. W teorii powinny być one przetwarzane, ale koszty recyklingu, np. zużytych akumulatorów (a np. takie śmieci importujemy z Zjednoczonego Królestwa) są wysokie. Tymczasem wypadki losowe, np. pożar, uwalniają od kłopotliwego i kosztownego obowiązku.
W ostatnich tygodniach przez Polskę przeszła fala podejrzanych (mniej lub bardziej) pożarów na wysypiskach odpadów. Najgłośniejszy przypadek to oczywiście pożar w Zgierzu, który zmusił tysiące mieszkańców okolicznych gmin do chowania się po domach i ograniczania aktywności na świeżym powietrzu z uwagi na zagrożenie stwarzane przez toksyczny dym. Ekspertka z WWF Polska, Ewa Chodkiewicz, sugerowała Business Insiderowi, że czysty zysk z pożaru w Zgierzu mógł wynieść kilkanaście milionów złotych. Według danych Generalnego Inspektora Ochrony Środowiska na zgierskim składowisku wśród 15 tysięcy ton odpadów, było około 400 ton nielegalnie importowanych z Wielkiej Brytanii.
Rząd skierował już do pracy nad zjawiskiem częstych pożarów ABW i prokuraturę oraz inne służby. W pierwszej połowie 2018 roku odnotowano dotychczas ponad 60 pożarów wysypisk i składowisk. W całym 2017 było 37 takich przypadków.
Za importowanie tony śmieci można dostać około 50 euro. Ministerstwo Środowiska szacuje, że nielegalny obrót śmieciami może być warte nawet 1,5 mld złotych rocznie.
***