Piloci LOT dostają wezwania, mają zapłacić np. 600 tysięcy złotych. "To próba zastraszenia pracowników"

W PLL LOT trwa strajk. Władze spółki próbują zwalczyć go zwalniając pracowników i wzywając pilotów do zapłaty za niewykonane loty. Związkowcy nie mają wątpliwości "to zastraszanie".

Strajk w PLL LOT zaczął się dość niewinnie od relatywnie niedużej pikiety pod siedzibą spółki. Niespodziewanie zrobił się jednak z tego poważny problem. Aktualnie władze spółki wzywają, za pomocą wezwań przedsądowych, pracowników do pokrywania szkód wynikających ze strajku. Wezwanie do zapłaty na 600 tysięcy złotych, jak informuje "Rzeczpospolita", dostał pilot, który odmówił lotu do Toronto. Potwierdził to dziennikowi rzecznik prasowy spółki Adrian Kubicki.

Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego w rozmowie z next.gazeta.pl powiedziała, że takie wezwanie dostał pilot zatrudniony na umowę o pracę i mający prawo do strajku. 

Wezwania przedsądowe dla pilotów

Nie tylko piloci otrzymują wezwania przedsądowe, w których PLL LOT domaga się zapłaty za straty, które spółka miała ponieść w wyniku strajku. Związkowcy nie mają wątpliwości, jaki cel mają osiągnąć. 

Celem tych wniosków jest zastraszenie. Zwykły człowiek, jak słyszy, że ma zapłacić te kilkaset tysięcy, to się po prostu boi

- komentuje, w rozmowie z next.gazeta.pl, szef mazowieckiego OPZZ Piotr Szumlewicz. 

Ja sam dostałem pozew wzywający do zapłacenia 200 tys. złotych

- dodaje Szumlewicz, nie tłumacząc jednak czego wezwanie do zapłaty skierowane do działacza związkowego nie pracującego w LOT miałoby dotyczyć. 

"Próba sterroryzowania spółki" - władze LOT kontratakują

W wywiadzie udzielonym serwisowi Money.pl prezes LOT Rafał Milczarski przekonuje: 

To nie jest żaden strajk, tylko nielegalna, zakazana próba sterroryzowania firmy. Nie jestem wrogiem związków zawodowych, nie jestem wrogiem legalnych strajków. Chcemy rozmawiać w LOT, ale na partnerskich zasadach. Tymczasem związki zawodowe od dawna stosują prostą taktykę: przystawiają kolejnym zarządom pistolet do głowy

- stwierdza ostro prezes PLL LOT. 

Zarzuca przy tym związkowcom, że chcą doprowadzić do "zapaści firmy". Dodaje też, że minęły już czasy, gdy związki zawodowe zwalniały zarządy oraz nazywa ten okres "największą patologią spółek państwowych". Prezes Milczarski poinformował przy tym, że LOT traci na strajku, ale jest za wcześnie na podawanie konkretnych kosztów

Muszę jednak powiedzieć, że jesteśmy w stanie wskazać winnego pracownika odwołania danego lotu. I oczywiście będziemy wysyłać takim osobom noty obciążeniowe, gdy już policzymy całość strat 

- stwierdza prezes LOT. 

To nie jest przejaw złośliwości czy agresji. To jest przejaw stosowania się do prawa. Nad prezesem spółki jest kodeks spółek handlowych. Muszę działać w interesie firmy. Odzyskiwanie tych pieniędzy to mój prawny obowiązek, nie mogę się tych środków nie domagać 

- dodaje. 

Rafał Milczarski mówi przy tym, że osoby, które będą chciały wrócić do pracy w LOT, będą mogły to zrobić, ale na kontraktach. Za używanie takich umów zamiast umów o pracę z pracownikami krytykowany był ostatnio przez jednego z komisarzy Komisji Europejskiej Ryanair. 

Związkowcy o prezesie -  "trudno go traktować poważnie" 

Zdaniem strony związkowej, zachowanie prezesa Rafała Mielczarskiego jest dalekie od odpowiedzialnego. W rozmowie z next.gazeta.pl Piotr Szumlewicz zdradził, że prezes Milczarski wezwał był do pracy stewardessę, którą wcześniej zwolnił. Szumlewicz zwrócił też uwagę na absurdalność sugestii Mielczarskiego, że zwolnieni dyscyplinarnie pracownicy mają możliwość powrotu (ale w ramach kontraktów) - dyscyplinarne zwolnienie stosuje się przecież tylko w sytuacji ciężkiego naruszenia obowiązków pracowniczych. 

Prezes raz grozi, a raz proponuje powrót do pracy - trudno go i te groźby traktować poważnie. Naszym zdaniem jest to brak odpowiedzialności w traktowaniu pracowników 

- mówił next.gazeta.pl Piotr Szumlewicz. 

Czytaj też: Strajk w LOT. Prezes wręcza wypowiedzenia podczas negocjacji. "Za dwa dni pana tu nie będzie"

Przypomnijmy, że celem strajkujących jest przywrócenie do pracy Moniki Żelazik, zwolnionej ich zdaniem bezprawnie (co potwierdziła też Państwowa Inspekcja Pracy), a drugim żądaniem strajkujących jest powrót do regulaminu wynagradzania z 2010 r. Kiedy firma była zagrożona bankructwem, zgodzili się oni na zmianę sposobu naliczania pensji pod warunkiem, że dawne zasady wrócą w 2016 roku. W opinii związkowców obecny system jest niesprawiedliwy - prawie połowa ich pensji uzależniona jest od dodatków, dlatego nie są w stanie przewidzieć, ile zarobią. Chcą też podwyżek - tym bardziej, że zarząd PLL LOT chwali się dobrymi wynikami finansowymi. Strajk trwa od czwartku

"Będziemy strajkować do skutku"

Mamy obecnie jeden warunek brzegowy - przyjęcie z powrotem do pracy wszystkich zwolnionych w związku ze strajkiem. Będziemy strajkować do skutku, póki wszyscy zwolnieni nie wrócą do pracy - mówi next.gazeta.pl Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego. 

Sprecyzowała przy tym, że związkowcom chodzi o przywrócenie pracowników do pracy na umowach o pracę, a nie w ramach kontraktów zawieranych przez LOT Crew.

Więcej o: