Maciej Marszałek o nadchodzących innowacjach: "Nie zauważymy tego od razu, ale za 2-3 lata będziemy zaskoczeni"

Słyszeliście już Państwo o "otwartej bankowości"? Już niebawem będziecie o niej dużo głośniej. O co tu chodzi? Jak będzie wyglądała już wkrótce nie tylko bankowość, ale i inne nasze codzienne czynności? Kto rozdaje karty w wyścigu na innowacje - banki czy fintechy? W wycieczkę do wcale nie tak dalekiej przyszłości zabieram Państwa z Maciejem Marszałkiem, CEO warszawskiego "centrum innowacji" The Heart Ventures.

Mikołaj Fidziński, next.gazeta.pl: O co chodzi w open bankingu, tak po ludzku? Jak byś to wytłumaczył? Otwarta bankowość polega na tym, że banki na prośbę podmiotów trzecich (którym z kolei my wcześniej wyrazimy zgodę) będą miały obowiązek przekazywać im jakieś informacje o nas, tak?

Maciej Marszałek: Tak jest.

To nie będzie się odbywać automatycznie, że fintechy czy inne instytucje nagle będą w nieograniczony sposób, bez naszej wiedzy, zasilane informacjami z banków, tak?

Nie, tak nie będzie.

Bo wiesz - od razu nasuwa się pytanie o bezpieczeństwo, czy przynajmniej o komfort klientów banków. Dziś dane bankowe są ściśle chronione, a tu nagle otwiera się cały proces...

Jakieś ryzyko istnieje nawet w przypadku ochrony danych w tradycyjnych instytucjach finansowych, ale jest ono bardzo minimalne i tak będzie też w tym przypadku. W ogóle kwestia danych jest ciekawa, bo dotyka dwóch aspektów. Jeden jest ściśle powiązany z PSD2 [dyrektywa unijna, która między innymi mówi o idei otwartej bankowości - red.]. Chodzi o standaryzację korzystania z danych bankowych do budowania pewnego rynkowego standardu. W głównej mierze o tym jest PSD2. W tym kontekście szczególnie fintechy będą na pewno chciały edukować klientów, że jeżeli pracują w ramach tego wypracowanego rynkowego standardu, to bezpieczeństwo danych jest najwyższej jakości.

Według mnie kwestia bezpieczeństwa nie będzie docelowo jakimś wielkim elementem tej układanki. W zasadzie w bankach standardy API [API to program czy interfejs, poprzez który będzie banki oferują stronom trzecim dostęp do swoich systemów - red.], przez które będą te wybrane dane klienta udostępniać, są w dużej mierze stworzone. Podmioty trzecie nie będą mogły tak po prostu podłączyć się do banku i pobrać danych o kliencie.

Po pierwsze - nie wszystkie informacje będą udostępnione, tylko wybrane. Wbrew pozorom, wcale tych danych dużo nie będzie. A po drugie - te dane już dzisiaj są zabezpieczone w taki sposób, że trudno będzie mówić o masowym włamywaniu się i ich pobieraniu. Warto pamiętać, że banki już teraz współpracują z wybranymi branżami czy partnerami. To między innymi telekomy, które wymieniają się z bankami informacjami oraz ubezpieczyciele, czyli bancassurance, gdzie również ma miejsce automatyczna wymiana danych. Wszystko oczywiście jest zabezpieczone i przygotowane na ataki.

Aczkolwiek patrząc na te wspólne inicjatywy banków i telekomów - np. Orange Finanse [wspólna marka bankowa mBanku i Orange nie spełniła oczekiwań i z końcem roku zostanie rozwiązana - red.] - to wygląda na to, że ta współpraca chyba nie poszła tak dobrze, jak oczekiwano?

To jest ten drugi aspekt, o którym chciałem powiedzieć. Pierwszy dotyczy bezpieczeństwa i udostępniania danych, a drugi jest czysto biznesowy. Jest związany bardziej z wygodą użytkownika. Czy klient w ogóle będzie korzystał, i w jakim zakresie, z tych udogodnień, które przyjdą wraz z otwartą bankowością? Co będzie większą wartością dla klienta?

Jakie zastosowania może znaleźć open banking? To mogą być np. agregatory kont bankowych - wszystkie rachunki w jednym miejscu? Jeśli tak, to czy z tego poziomu będzie można inicjować płatności?

Zacznę od podstawy. Open banking będzie bezpieczny. Jeśli powstanie jakiś portal internetowy albo aplikacja, która będzie prosiła np. o mój PESEL i na tej podstawie będzie chciała połączyć się z moim bankiem, to będzie to regulowane i bezpieczne. Natomiast to jest trochę tak, jak dziś z akceptowaniem różnego rodzaju zgód na różnych stronach internetowych - trzeba patrzeć, co się klika i co się podpisuje. Na pewno znajdą się portale, które będą testować interpretacje regulacji unijnych w Polsce. Tutaj jest dużo pracy do wykonania, chociażby przez banki, ale też przez regulatora, żeby edukować społeczeństwo i stworzyć jasne i czytelne zasady dla uczestników rynku.

Natomiast jeśli chodzi o to jak open banking będzie można wykorzystać w praktyczny sposób. Na pewno nie będzie służył do tworzenia agregatorów. Z poziomu API, które będzie udostępnione w ramach tego standardu rynkowego, który reguluje PSD2, nie będzie można np. wykonywać zleceń do banków. Nie będzie można zrobić przelewu przez jakąś stronę trzecią. Dyrektywa nas przed tym zabezpiecza - podmioty trzecie nie będą mogły zarządzać finansami klienta. Bank będzie miał obowiązek przekazać tylko te podstawowe informacje, np. o saldzie na rachunku, o niektórych transakcjach wychodzących i przychodzących. Tym, co raczej ma ułatwić zrozumienie sytuacji finansowej klienta.

W naturalny sposób będą mogły powstać np. agregatory kont, które będą czymś w rodzaju doradcy finansowego i podpowiedzą np. "na podstawie transakcji ze wszystkich twoich kont, do których zajrzałem, uważam, że potrzebujesz danego produktu finansowego". Już teraz przewidujemy, że będą powstawać różne aplikacje, które będą proponować bardziej proaktywne podejście do zarządzania finansami. Będą np. analizować zachowania klienta w różnych bankach i wskazywać najlepsze oferty np. lokat czy funduszy w danym momencie na rynku.

Wraz z nową dyrektywą na pewno rozwiną się scoringi kredytowe. Dziś składając wniosek kredytowy deklaruje się swoje zarobki i wydatki. Tymczasem dzięki otwartej bankowości i weryfikacji wszystkich kont klienta, instytucje finansowe będą miały dużo większy wgląd w sytuację finansową klienta. W rzeczywistą sytuację, a nie deklarowaną.

To oznacza, w zależności od klientów, dobrą albo złą wiadomość. Ci, którzy mają rzeczywiście dobrą sytuację finansową, ale potrzebują kredytu, dostaną go prawdopodobnie taniej. Ci, którzy dotychczas musieli "kombinować", będą łatwiej sprawdzani i oni będą płacić więcej. 

Dziś te deklaracje klientów starających się o kredyty faktycznie bywają naciągane...

Generalnie banki mają swoje standardy i przyjmują, że np. mieszkaniec Warszawy powinien minimalnie zadeklarować miesięcznie wydatki rzędu 600 zł. Doradcy finansowi sprzedając kredyt, i wiedząc, że klient jest na skraju swojej zdolności kredytowej, w ogóle nie zadają mu pytania o koszty życia, tylko od razu wpisują te przykładowe 600 zł. Co jest nieprawdą, bo wiemy, że przeżycie za taką kwotę w Warszawie jest nie lada wyzwaniem.

To nie były tylko odosobnione przypadki. To sprawiało, że część klientów szybko traciła zdolność do spłacania kredytów. I to też sprawiało, że oprocentowanie kredytów było naturalnie trochę wyższe, żeby pokryć stratę na tego rodzaju klientach. To oznaczało, że "dobry klient" płacił niejako wyższe odsetki niż mógłby, trochę za karę za "słabszych klientów".

Czyli, w Twojej ocenie, dobrzy klienci będą teraz dostawali tańsze warunki finansowania, a jest szansa na "odsianie" w ogóle od kredytów osoby o najmniejszej wiarygodności?

Tak, z jednej strony ceny dla klientów bankowych z lepszą zdolnością kredytową powinny stać się atrakcyjniejsze. Jednak zmiana w związku z otwartą bankowością będzie dotyczyła też samego doświadczenia klienta. Jeśli przechodziłeś przez proces kredytowy, to wiesz, że to jest czasem droga przez mękę. Odpowiada się na mnóstwo pytań, niektóre są skomplikowane i trudne do zrozumienia.

Za jakiś czas proces kredytowy może ograniczać się do podania PESEL-u, 2-3 dodatkowych danych, i w zasadzie całą resztę zrobi już oprogramowanie, które na bazie algorytmu będzie mogło samodzielnie zbudować scoring klienta. Proces nabywania produktów finansowych stanie się dużo bardziej sprawny i przyjazny.

Warto zaznaczyć, że PSD2 będzie wprowadzała transparentność na wielu płaszczyznach. Mowa tu np. o nowych możliwościach dla portali z pożyczkami społecznościowymi (P2P). 

Czy open banking będzie rewolucją, która obejmie automatycznie wszystkich? Na przykładzie scoringu kredytowego - czy jeżeli z powodu różnych obaw nie będę chciał zgodzić się na dostępy np. do moich kont, czy będę miał jakieś wyjście? Nadal będę mógł wypełnić tonę dokumentów, tak jak teraz?

W krótkiej perspektywie na pewno będzie alternatywa. Zawsze jest okres przejściowy, w którym klient ma wybór, czy podaje tylko PESEL albo inne dane identyfikacyjne, i wszystko się "zadzieje" automatycznie, czy będzie chciał wnioskować w sposób bardziej tradycyjny.

W długim okresie na pewno wszystko pójdzie jednak w kierunku ustandaryzowania całego procesu i wykorzystania nowej formy weryfikacji. To będzie jedyny sposób, żeby rzeczywiście transparentnie zweryfikować klienta. Już dzisiaj klient nie otrzyma kredytu, jeśli nie zgodzi się na sprawdzenie go w Biurze Informacji Kredytowej. 

Czy próbując sobie wyobrazić bankowość przyszłości z otwartą bankowością można mówić np. o tym, że dane logowania do systemu bankowości internetowej są dziś przepustką do platformy ePUAP (możliwości złożenia wielu wniosków urzędowych). Są plany w Krajowej Izbie Rozliczeniowej usługi moje ID - gdzie dane do logowania byłyby danymi logowania np. do sklepów internetowych. Przez bankowość internetową można składać wnioski o 500 plus, o 300 plus na wyprawkę...

Na pewno nastąpi scentralizowana identyfikacja klienta, która już się pojawia. Jest aplikacja mObywatel - czyli dokumenty w smartfonie. To jest kwestia niedalekiej przyszłości, a otwarta bankowość to ułatwi. To nie tylko kwestia identyfikacji i dostępu do rachunku, ale utworzenia standardu otwartości przez banki. 

To, co kiedyś wprowadził Skycash, czyli np. możliwość kupienia biletu na pociąg czy autobus albo do kina w jednej aplikacji, może być wkrótce częścią aplikacji bankowych. Wiele wskazuje na to, że będą one takim centrum zarządzania. Ale może telekomom uda się przejąć ten obszar, albo innej branży. Dzisiaj jeszcze trudno prorokować. Choć ja stawiam na banki.

Czy konsumenci mogą spodziewać się "gamechanger'ów"? Czy uważasz, że ludzie dostaną naprawdę rewolucyjną zmianę?

Myślę, że takich rewolucyjnych, nowych ofert nie będzie. Natomiast uważam, że w przypadku produktów, z których dzisiaj na co dzień korzystamy, np. kredyty, konta, bilety itd. - procesy będą się jeszcze szybciej upraszczać. Nie zauważymy tego od razu, ale jak za 2-3 lata popatrzymy wstecz, to możemy być mocno zaskoczeni jak wiele się poprawiło. To jak ze smartfonami - jak się spojrzy na swój telefon teraz i porówna do tego sprzed czterech lat, to wiele się zmieniło. Myślę, że otwarta bankowość wniesie tego typu zmianę. W drobnych sprawach, przy których nie zdajemy sobie nawet sprawy, że może być o wiele lepiej.

Porozmawiajmy teraz o sytuacji na linii banki - fintechy. "Podgryzanie" banków przez fintechy i inne firmy występuje w miejscach, gdzie banki dzisiaj zarabiają. Revolut działa w miejscu, gdzie banki zarabiają na spreadach, Walutomat powstał też właśnie w tym celu. Czy nie jest tak, że wszystko zmierza do tego, że jeśli rozwijają się jakieś startupy - typu właśnie Revolut - to banki bardzo szybko znajdują sposoby, żeby zniwelować tę lukę, na której bazuje taki fintech. Przykład - Revolut robi się coraz modniejszy, i nagle w bankach następuje wysyp kart wielowalutowych, które też pozwalają taniej płacić za granicą.

Krótkoterminowo takie firmy jak Revolut mogą powstawać. Jeśli szybko się rozrosną, to być może znajdą sobie stałe miejsce na rynku. O Revolucie już można w takich kategoriach mówić. 

Natomiast banki są w stanie takie opóźnienia szybko nadrobić. Szczególnie banki w naszej części Europy są dosyć szybkie, jeśli chodzi o wdrażanie nowych technologii - dużo szybsze niż banki na Zachodzie. Trzeba tylko pamiętać, ze fintechy nie tylko mają tą swoją elastyczność i szybkość, ale też nieporównywalnie niższe koszty działalności. Jeżeli będzie powstawać coraz więcej startupów operujących na nieco niższych marżach niż mają banki, to banki próbując za nimi nadążyć będą bardzo szybko traciły ogólną marżę na swojej podstawowej działalności, a co za tym idzie będą musiały się zastanowić, jak nadrabiać tę stratę gdzie indziej. 

Fintechy, czy w ogóle otwarta bankowość, w długim terminie całkowicie zmienią paradygmat zarabiania na kliencie bankowym. Z takiego bezpośredniego „cennika usług”, do zarabiania w modelu, który ma Revolut. Czyli zarabiania na danych swoich klientów i na informacji o kliencie, jego zachowaniach, preferencjach. Np. Revolut ma ogromną bazę klientów, a poza tym bazę ich transakcji - czyli ogromną wiedzę na temat tego, jak ci klienci żyją, jak się zachowują. Te informacje mają wielką wartość dla wielu różnych podmiotów. Klienci będą się musieli wyedukować i wiedzieć, że de facto Revolut nie jest za darmo. Informacja o mnie jako kliencie i moja wola jej udostępnienia to też produkt, który ktoś może sprzedać i powinien się tym zyskiem ze mną podzielić, np. w formie bezpłatnej karty czy nisko kosztowych przewalutowań.

Banki w tej tradycyjnej formule zarabiały na nas w trochę bardziej transparentny sposób. Zaciągamy kredyt hipoteczny i wiemy, że bank pobiera prowizję za jego udzielenie plus odsetki plus spread na walucie. To jest w miarę czytelna umowa. Fintechy tymczasem funkcjonują, w pewnym sensie "za darmo". Ale prawda jest taka, że trzeba się zgodzić na marketing, na to, że nasze dane będą krążyć wśród podmiotów trzecich itd. To jest też jakiś element, który prędzej czy później będzie regulowany. Banki muszą się nauczyć ten biznes rozumieć i również zacząć na nim zarabiać. To będzie moim zdaniem największa zmiana. 

Czy myślisz, że banki nie mają już pomysłów na innowacje? Czekają, co nowego pojawi się na rynku i to adaptują? Trochę tak jak robi np. Apple. Wprowadza do swoich urządzeń różne rozwiązania, które de facto już funkcjonują na rynku - np. bezprzewodowe ładowarki - ale nie są wielkim hitem. A jak Apple to pokazuje, z uwagi na swoje możliwości, siłę marketingu itd., to wtedy nagle robi się wielkie "wow!".

Apple i banki to dobra paralela. Myślę, że mają podobne motywacje. Gdyby Apple, mając tak olbrzymią ilość klientów, wprowadzał na rynek niesprawdzone rozwiązania, brałby na siebie ogromne ryzyko. Lepiej poczekać, aż mniejsi konkurenci coś sprawdzą, a potem udoskonalić i wdrożyć na dużą skalę, robiąc z tego „swój” standard. Podobnie jest z bankami, które powinny śledzić fintechy i pilnować, aby nie umknęły im rozwiązania, które podobają się klientom.

Istnieje jeszcze drugi powód, który również według mnie w obu przypadkach ma miejsce, i jest dużo ważniejszy. To kwestia dochodowości.

Banki zarabiają na swoich produktach w tej tradycyjnej formie więcej. Chcą robić to tak długo, jak się da. Innowacja jest kosztowna, i wymaga stałej inwestycji. Startupy, jak niemal każda nowa, zdobywająca rynek firma, są gotowe zarabiać mniej. Nie jest tak, ze banki nie mają dobrych pomysłów albo nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Mają po prostu dużo mniejszą skłonność do wdrażania pomysłów, bo to jest trochę podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Banki czekają, aż fintechy coś wdrożą, i to się stanie standardem, i dopiero wtedy w to wchodzą. 

Dopiero jak już nie ma wyjścia - dokonują wdrożeń?

Dla banku wejście w jakikolwiek obszar biznesowy działalności fintechów to są na początku przede wszystkim koszty. Zawracanie Titanica to nie to samo co zawracanie małej łodzi.

Banki więc czekają. Patrzą, czy coś się sprawdza, i dopiero wtedy zaczynają to kopiować, bo widzą, że koszty wdrożenia mają nieporównywalnie wyższe od małych graczy.

Nam, jako The Heart, dużo trudniej jest przekonać bank do nowego pomysłu, nawet bardzo dobrego, niż do istniejącego już na rynku pomysłu, ale który już się sprawdził. Na przykład - łatwiej jest dziś zainteresować banki rozwiązaniami typu Revolut, niż np. zabezpieczeniem tożsamości w internecie dzięki zastosowaniu technologii blockchain. Banki nie chcą się w to jeszcze angażować, bo rozwiązanie jest nowe i budzi wiele kontrowersji.

Czyli de facto tylko synergia między bankami a fintechami da sensowne rozwiązania?

Fintechy często powstają w dwóch obszarach. Po pierwsze, stają trochę w konkurencji do banków, ale z reguły wychodzą z założenia, że chciałyby, żeby jakiś bank się z nimi połączył. Drugi obszar jest taki, że fintechy powstają nie po to, żeby konkurować z bankami, ale żeby je wspierać. W obu przypadkach widzimy potencjał do synergii.

Zresztą fintechy są często zakładane przez pracowników banków, którzy chcą realizować swoją pasję, a ciężko im się realizuje w dużych instytucjach. Oni mają super pomysł, elastyczność i szybkość w działaniu, ale nie mają tego, co mają banki.

To są dwie rzeczy. Po pierwsze - w zasadzie z punktu widzenia malej firmy niemal nieograniczone zasoby. Druga rzecz to baza klientów. Dla malej firmy natychmiastowy dostęp do dobrze zdefiniowanego klienta to skarb.

Dlatego wierzymy, że klienci najwięcej zyskają, gdy wokół banków pojawi się dużo mniejszych podmiotów mocno z nimi związanych. W ten sposób dostaniemy to co najlepsze - wiarygodność i gwarancję bezpieczeństwa dużej instytucji finansowej oraz elastyczność i świeżość przypisywaną fintechom.

***

The Heart to korporacyjne centrum innowacji. Wykorzystując technologie tworzone przez ekosystem startupów, współtworzy z dużymi firmami nowe biznesy i produkty. Skupia wokół siebie społeczność liderów cyfrowej transformacji w Europie.

***

Poranna rozmowa na żywo w Gazeta.pl. Gościem Joanna Mucha

Więcej o: