Jak Pan odbiera uzasadnienie prezydent Warszawy, czy zakazanie marszu niepodległości to właściwa decyzja?
- Dla mnie mniej ważne jest to, czy ta decyzja jest właściwa, czy nie. Istotniejsze jest pytanie, co to w sensie politycznym, ale także i prawnym, znaczy. Tego typu sformułowania, że Warszawa zbyt dużo wycierpiała, odwołują się do emocji, ale w gruncie rzeczy ani politycznego, ani prawnego znaczenia nie mają.
Istotne są tutaj dwa elementy: po pierwsze wskazanie, nie wiem czy prawdziwe, ale wskazanie na milczenie MSWiA w sprawie zabezpieczenia. Brak dialogu między władzami stołecznymi a ministerstwem.
Po drugie, wskazanie na bezczynność i opieszałość prokuratury i policji, jeśli chodzi o czynności dochodzeniowo-śledcze i stawianie zarzutów dotyczących poprzedniego marszu.
Jakie według Pana to może mieć skutki, bo teraz można mieć obawy, że święto 11 listopada może nie przebiegać w spokojnej atmosferze?
- Po pierwsze wojewoda w trybie nadzoru może uchylić decyzję prezydenta i wtedy będzie odwołanie do sądu. Sami organizatorzy mogą zaskarżyć tę decyzję do sądu. Ja nie sądzę, żeby w tej sytuacji sądy działały opieszale. Zobaczymy, co będzie.
Natomiast polityczną konsekwencją, co jest racjonalne i zręczne, jest stworzenie sytuacji, w której jakiekolwiek ekscesy, czy to w warstwie symbolicznej, mam na myśli okrzyki, napisy, czy palenie tej, czy innej flagi - ze strony organizatorów i uczestników - oraz race, petardy, atakowanie kontrmanifestacji, pójdą na konto obecnego obozu władzy. Bo czemu mają nie pójść?
Nie ma w tej chwili żadnych obchodów 11 listopada, żadnych obchodów 100-lecia niepodległości. To jest teraz taka okoliczność, kto wyjdzie z tego bardziej politycznie poraniony i w ogóle, kto wyjdzie z tego poraniony.