Łukasz Kijek, redaktor naczelny Next.gazeta.pl: Świętujemy 100 lat od odzyskania niepodległości. Jak Polska gospodarka zmieniła się w tym wieku. Jaką drogę przeszliśmy?
Marcin Piątkowski: Przez ostatnich sto lat polska gospodarka była na rollercosterze, bo jechaliśmy często w górę, ale też bardzo często spadaliśmy w dół. Ponad sto lat temu, na progu pierwszej wojny światowej, byliśmy mniej więcej na poziomie połowy dochodu Europy Zachodniej, ale potem było już tylko gorzej.
Dopiero kilka lat temu przekroczyliśmy relatywny poziom dochodu sprzed ponad stu lat. W czasie II RP nie udało nam się ani trochę dogonić Zachodu. Przeciwnie, mimo dużego zacofania, które powinno pomóc nam w nadganianiu, w 1938 roku mieliśmy poziom dochodu i produkcji niższy niż w 1913. Było to głównie rezultatem szkodliwej polityki gospodarczej, bo utrzymywaliśmy aż do samego końca mocny kurs złotego i nawet w czasie światowego kryzysu zamiast zwiększać wydatki budżetowe to myśmy je zmniejszali.
Centralny Okręg Przemysłowy i port w Gdyni to przedsięwzięcia, które można wspominać na rocznicowych obchodach, ale nie zmieniają one ogólnego obrazu gospodarczej porażki II RP. Później był PRL. Co ciekawe, przez pierwszych 20 lat PRL-u bardzo szybko doganialiśmy Zachód. Szliśmy mocno do przodu i oceniając pół żartem, pół serio, gdyby PRL skończył się w 1965 roku to, abstrahując od politycznych i społecznych kosztów, gospodarczo byłby on sukcesem.
Jednak się nie skończył. Trwał jeszcze ponad dwie dekady.
Kolejne dwie dekady nas zahamowały, a nawet cofnęły. Już po transformacji, w 1991 roku osiągnęliśmy relatywny poziom dochodu na głowę mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej mniejszy niż jedna trzecia tego co na Zachodzie. Tak źle nigdy w polskiej historii nie było.
PKB per capita PPP w Polsce jako % dochodu w Niemczech, 1913-2018 Marcin Piątkowski na podstawie Maddison Project Database 2019, obliczenia własne dla lat 2017-2018
Od tego czasu sporo się jednak zmieniło.
Przez ostatnich blisko 30 lat osiągnęliśmy bezprecedensowy sukces gospodarczy, który nie tylko nie wydarzył się przez sto lat, ale i przez tysiąc lat. Patrząc na całą historię Polski nasza gospodarka nigdy nie rosła tak mocno. Nigdy tak wiele rzeczy na raz nam się nie udało. Po raz pierwszy w historii zostaliśmy niekwestionowanym gospodarczym mistrzem Europy.
Jeśli porównamy dwudziestolecie międzywojenne i to trzydziestolecie, które teraz mamy, to czym te gospodarki się różniły?
One są praktycznie nieporównywalne. II RP to była gospodarka oparta na rolnictwie ze słabym dostępem do rynków zbytu, bo ani nie mogliśmy eksportować do Związku Radzieckiego, ani do Niemiec z powodu wojny celnej. Mieliśmy też szkodliwą politykę gospodarczą i oligarchiczną strukturę społeczną, w którym państwo było rządzone przez wąską elitę na swoją korzyść, a nie całego społeczeństwa.
W swojej książce twierdzę, że nawet gdybyśmy mieli sprzyjające okoliczności zewnętrzne, na których brak jako przyczynę niepowodzeń zawsze łatwo zrzucić winę, to z powodu takiej feudalnej, oligarchicznej struktury społecznej, Polsce i tak nie udałoby się rozwinąć.
Oligarchiczny układ, który wspierał monopolizację gospodarki, hamował mobilność społeczną, np. tylko 1 procent społeczeństwa studiowało na uniwersytetach i promował "Misiewiczów", by na taki rozwój nie pozwolił.
PKB per capita PPP w Polsce jako % dochodu we Francji, 1913-2018 Marcin Piątkowski na podstawie Maddison Project Database 2019, obliczenia własne dla lat 2017-2018
A teraz jest inaczej?
Jest całkowicie inaczej. III RP to zupełne przeciwieństwo I i II RP, bo pierwszy raz w historii stworzyliśmy inkluzywne, otwarte społeczeństwo, w którym rządzi wielu na korzyść wielu. Pierwszy raz mamy demokrację, prawdziwie konkurencyjne rynki, otwarte granice, relatywnie niskie nierówności i wysoką mobilność społeczną, chociaż zawsze może być lepiej.
To się nigdy w polskiej gospodarce nie wydarzyło. Mieliśmy też szczęście do polityków gospodarczych przez ostatnie trzydzieści lat, takich jak Kołodko, Balcerowicz, Belka, Rostowski czy, póki co, Morawiecki. To wszystko się złożyło na nasz bezprecedensowy sukces.
I tu muszę ostudzić ten optymizm różnymi głosami, które pojawiają się w Polsce. Przecież nie tak dawno słyszeliśmy, że Polska była w ruinie. Między innymi to hasło pozwoliło wygrać wybory parlamentarne. Wielu polityków dziś rządzących mówi, że Polska straciła swoją szansę, bo wyprzedano majątek.
To nieprawda. Mówienie o "Polsce w ruinie" jest elementem rządowej socjotechniki skierowanym do części elektoratu, bo za granicą ten sam premier i ci sami politycy mówią o polskim wielkim sukcesie.
"Polska w ruinie" to ważny przekaz dla tych, którzy relatywnie stracili na transformacji, niekoniecznie też z własnego powodu. Mówię relatywnie, bo Polska jest także liderem, jeśli chodzi o równe dzielenie się wzrostem gospodarczym. Jesteśmy jedynym demokratycznym krajem posocjalistycznym, w której według danych Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju sto procent społeczeństwa zwiększyła swoje dochody od transformacji w stopniu większym niż średnia dla krajów rozwiniętych G7.
Nie ma żadnego innego kraju w regionie. Ani Czesi, ani Słowacy, ani Węgrzy tego nie dokonali. Co wcale nie oznacza, że nie można było gospodarczym sukcesem podzielić się jeszcze lepiej.
Polska w żadnej ruinie nie była i nie jest, bo trudno być w ruinie jeśli jest się mistrzem wzrostu gospodarczego w Europie i na świecie. Od 1995 roku jesteśmy najszybciej rozwijającą się dużą gospodarką wśród krajów na podobnym poziomie rozwoju, czyli bogatych i średnio bogatych. Wyprzedziliśmy wszystkich, Singapur, Tajwan, Hong Kong, Koreę Południową i całą Europę. Trzeba się cieszyć z tego sukcesu, ale też przyznać, że jak w każdym sukcesie nie obyło się bez wad i ciemnych stron.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tych ciemnych stronach. Te argumenty podkreślające porażki też do wielu osób w Polsce trafiają. Zauważa Pan to?
Na pewno kilka rzeczy można było zrobić lepiej, chociaż to trzeba pokazać na tle innych krajów. Prywatyzacja udała nam się lepiej niż w innych krajach. Jesteśmy jedyną gospodarką w tej części Europy, w którym prywatyzacja nie doprowadziła do wykreowania oligarchów. Mieliśmy najbardziej przejrzystą, najbardziej efektywną prywatyzację, co nie oznacza, że nie było przykładów przedsiębiorstw, w których prywatyzacja się nie udała albo na której wzbogacili się tylko wybrani. I na tym właśnie uwaga wielu Polaków się skupia.
Drugi powód jest taki, że część ludzi widzi, że ich dochód nie wzrósł tak szybko jak dochód warszawskiej elity. Ci, którzy zostali w tyle, mają rację, że państwo nie powinno ich zostawić samemu sobie. Wcześniej liczne rządy im pomagały, ale w sposób często mało udolny, mało zauważalny i mało symboliczny, co akurat PiS zmienił. I to jest dobra zmiana dla wszystkich, nie tylko dla zwolenników PiS.
Wracając do porównań historycznych. Te sto lat to historia gospodarczych wzlotów i upadków. Te najtrudniejsze momenty to miedzy innymi bankructwo systemu ubezpieczeń społecznych w latach 80. To była ta ruina, o której chyba zapomniano?
Tych momentów było kilka. Jeden to wielka depresja w latach 30., z którą Polska poradziła sobie gorzej niż praktycznie wszyscy inni. Drugi moment to lata 80., okres gospodarczej stagnacji. Na to złożyło się wiele czynników, w tym gierkowskie zadłużenie, wzrost cen ropy czy rosnące nierównowagi makroekonomiczne. Solidarnościowe fale strajków były dobre dla wolności Polski, ale dla gospodarki lat 80. mniej.
Zachodnie sankcje nałożone na Polskę po stanie wojennym dołożyły się do długiej listy zaciskających się pętli, które skłoniły PZPR do tego, by w 1989 roku podzielić się władzą.
PKB per capita PPP w Polsce jako % dochodu w Wlk. Brytanii, 1913-2018 Marcin Piątkowski na podstawie Maddison Project Database 2019, obliczenia własne dla lat 2017-2018
Trudno na pewno powiedzieć, co będzie z polską gospodarką za sto lat, ale za 10 lat? Gdzie Pan widzi szanse i zagrożenia, bo też nie możemy się łudzić, że te dobre czasy będą trwały wiecznie?
Jakiś czas temu ukułem nowy termin, że Polska przeżywa teraz swój nowy złoty wiek. Zakładam, że on będzie jeszcze trwał do 2030, kiedy osiągniemy 80 proc. poziomu dochodu Europy Zachodniej co będzie najwyższym poziomem w całej naszej ponad tysiącletniej historii. Dojdziemy do takiego poziomu, bo jeszcze mamy sporo rezerw rozwojowych.
Cały czas mamy duży dystans w poziomie wydajności pracy, ledwo co przekraczamy połowę poziomu wydajności Niemiec, co oznacza, że możemy dalej ściągać, pożyczać i importować pomysły i technologie z zagranicy. Mamy też relatywnie wysokiej jakości kapitał ludzki, otwarte granice, cały czas poprawiającą się infrastrukturę. Fundusze europejskie też będą dalej napływać, nawet jeśli będą one z czasem coraz mniejsze.
Dodatkowo mamy cały czas dobrą i stabilną politykę gospodarczą. Wbrew kasandrycznym prognozom wielu innych ekonomistów, którzy co roku przewidują kolejny kryzys, już 27 lat z rzędu, nie widzę powodów, żeby polski sukces miał nagle zahamować.
Bardziej boję się o sytuację po 2030 roku, kiedy wiele tych pozytywnych czynników wygaśnie. Wtedy, żeby dalej rosnąć, będziemy musieli przejść z Ligi Europy do Ligi Mistrzów. Zupełnie jednak inaczej się gra wśród słabszych, gdzie można brylować korzystając z kilku mocnych stron, w tym relatywnie niskich płac, a grą w światowej elicie, gdzie trzeba się bić i konkurować z najlepszymi, Niemcami, Francuzami, Szwedami, a to już wymaga zupełnie innych kwalifikacji, instytucji i kultury. Dzisiaj nie jestem przekonany, że je mamy.
Najważniejszym jednak źródłem mojego optymizmu co do rozwoju Polski w przyszłości jest to, że po 1989 Polska pierwszy raz w swojej historii stała się otwartym, egalitarnym, społecznie mobilnym społeczeństwem, w którym większość Polaków co do zasady ma szanse na rozwój, na pójście do przodu, na sukces. Tak nigdy wcześniej nie było.
Bardzo dużo nadziei pokłada Pan w otwartym, nowoczesnym polskim społeczeństwie. Dlaczego?
W mojej książce argumentuję, że inkluzywne, otwarte społeczeństwo jest kluczem do długoterminowego rozwoju i gospodarczego sukcesu. Dzisiaj na świecie są tylko około 44 gospodarki, w tym Polska, które według definicji Banku Światowego są gospodarkami o wysokim poziomie dochodu. Wszystkie te 44 kraje łączą dwie wspólne cechy: wszystkie są demokracjami, poza Singapurem i wszystkie mają niski, bądź średni poziom nierówności dochodowych, z wyjątkiem Chile. To najprostsza definicja inkluzywności politycznej i społecznej.
Inkluzywne społeczeństwa mogą rozwijać się raz wolniej, raz szybciej, ale cały czas idą do przodu i rzadko kiedy dochodzi u nich do głębokich załamań, kryzysów, które zniweczyłyby wcześniejszy, długoterminowy wzrost. W polskim strategicznym interesie jest więc, aby wszelkimi możliwymi sposobami - 500+, płacą minimalną, progresywnymi podatkami, walką z monopolami, likwidacją przywilejów czy gwarantowanym dostępem wszystkich Polaków do wysokiej jakości usług publicznych, w tym służby zdrowia, edukacji i transportu - żeby tę społeczną inkluzywność dalej wspierać.
A ryzyka, bo przecież w różnych światowych raportach można o nich sporo przeczytać. Starzejące się społeczeństwo i nie tylko.
Ryzyka są dobrze rozpoznane, od demografii, przez innowacje po instytucje, i oczywiście trzeba wszystko zrobić, aby je zminimalizować. Są to jednak ryzyka, z którymi w ciągu kolejnej dekady jeszcze jesteśmy w stanie sobie poradzić.
Fundamentalnym ryzykiem dla Polski byłoby jednak osłabienie Unii Europejskiej albo Polski z niej wyjście. To zepchnęłoby nas z powrotem na europejskie i światowe gospodarcze peryferie, tam gdzie gnuśnieliśmy przez kilkaset lat. Nie można dopuścić, aby to się powtórzyło.
Dr Marcin Piątkowski, autor książki "Europe's Growth Champion. Insights from the Economic Rise of Poland", Oxford University Press 2018, adiunkt w Akademii Leona Koźmińskiego, ekonomista w Pekinie, wizytujący naukowiec na Uniwersytecie Harvarda (2016-2017).
Dr Marcin Piątkowski, autor książki 'Europe's Growth Champion. Insights from the Economic Rise of Poland', Oxford University Press 2018, adiunkt w Akademii Leona Koźmińskiego, ekonomista w Pekinie, wizytujący naukowiec na Uniwersytecie Harvarda (2016-2017). M.Piątkowski